środa, 21 sierpnia 2013

Aphorismus



Mężczyzna powoli  otworzył oczy. Jego oczom ukazało się skrzyżowanie. Rzędy aut na przemian przejeżdżały przez nie. Czerwone światło. Zielone światło. Czerwone światło.

Wokół panowała piękna wiosenna pogoda. Choć temperatura wciąż nie była dostatecznie wysoka by móc chodzić w krótkim rękawku było niezwykle słonecznie, gdyż tylko od czasu do czasu niewielkie chmurki częściowo przesłaniały słońce. Ludzie radośnie przechodzili wzdłuż zielonych trawników.

Mężczyzna jeszcze raz rozejrzał się wokół siebie próbując zrozumieć co tu robi. Kilka faktów było dla niego pewnych. Po pierwsze, nazywał się Jan Sosnowski. Po drugie, był właśnie w drodze na ważne spotkanie. Po trzecie, nie dotarł na nie z powodu wypadku.

Wypadek. Wypadek samochodowy. Zbyt wolna reakcja. Pisk opon. Łomot. Karetka.

Na ulicy przy krawężniku leżały resztki stłuczonego szkła, a na niedalekim trawniku spoczywał uszkodzony fragment karoserii. Jan nie do końca rejestrował ich obecność.

Mężczyzna spróbował się skoncentrować, co jednak nie przychodziło mu łatwo. Choć wspomnienia wypadku były fragmentaryczne, Jan zdołał jednak dojść do tego co wydarzyło się potem. Przyjechało pogotowie. Lekarze nie stwierdzili obrażeń. Odjechali.

Zostawili go.

Zostawili go?

Jan był zły z tego powodu. Został zostawiony. Zignorowany. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

W oddali rozległ się śmiech. W trakcie gdy Jan zajęty był swoimi przemyśleniami minęło południe i po jakimś czasie na chodniku wzdłuż ulicy pojawili się uczniowie podstawówki, którzy właśnie skończyli zajęcia. Wesoły i pełen energii gwar zaczął konkurować z warkotem aut.

Mężczyzna był pewien, że powinien gdzieś iść. Na spotkanie? Nie, i tak był już spóźniony. Do domu? Nie, to nie o dom chodziło. Dokąd? Dokąd miał iść?

Uczucie zagubienia zdawało się go przepełniać. Gorzej, Jan miał wrażenie, iż w tym momencie składa się tylko i wyłącznie z czystego zagubienia. Co się stało? Czemu go zostawiono? Dlaczego? Dlaczego? Niech ktoś mi powie! Pomocy! Niech ktoś mi pomoże!

Rozpacz Jana została przerwana gdy nagle uświadomił sobie, że jest obserwowany. Odwrócił się. Za nim stała dziewczynka z tornistrem. Jej wzrost sugerował, że jest uczennicą podstawówki. Obecność uczennicy zaskoczyła mężczyznę. Choć podświadomie zdawał on sobie sprawę, że gdzieś niedaleko przechodzą ludzie to wydawali się oni być czymś niezwykle odległym i abstrakcyjnym. Dziewczynka dla odmiany wydawała się nadnaturalnie realna, jak gdyby ktoś obrysował jej kontur grubym markerem, by podkreślić jej obecność. Dziewczynka sięgała Janowi niewiele powyżej pasa, ale z jakiegoś powodu czuł on przed nią olbrzymi respekt. Świadomie zdawał on sobie sprawę, iż idiotyzmem jest nadmierne przejmowanie się jej obecnością, ale jego podświadomość wyraźnie miała inne zdanie. Co było głupie, gdyż nie było w niej nic co mogło budzić respekt, wręcz przeciwnie. Przy swoim niskim wzroście dziewczynka cierpiała na wyraźną otyłość, co przy jej nieprzesadnie kobiecej twarzy sprawiało, że ciężko było ocenić na pierwszy rzut oka jakiej jest płci. Jedynie czarne, nieco dłuższe niż takie jakie normalnie noszą chłopcy włosy, sugerowały iż jest to dziewczyna. Jan nie miał pojęcia skąd wzięła się jego przekonanie graniczące z pewnością co do jej płci, natychmiast po tym jak ją zobaczył. Dziewczynka miała na sobie ciemnozieloną bluzkę z długim rękawem ozdobioną obrazkiem postaci z jakiejś animowanej serii i czarne dżinsy. Na nogach nosiła tenisówki, a jej niebiesko-szary plecak zdradzał ślady długiego używania. Jednak tym co najbardziej zwróciło uwagę Jana był jej taksujący wzrok. Intensywnie zielone oczy zdawały się widzieć przez niego na wylot. Ich kolor wydał mu się nadnaturalny, mężczyzna nigdy nie widział kogoś z tak intensywnie kolorowymi oczami.
Przez moment Jan pomyślał, że może dziewczynka chciała po prostu przejść na drugą stronę jezdni. Tylko wydaje mu się, że patrzy na niego. Tak naprawdę jej wzrok skierowany jest na sygnalizator świetlny. Gdy tylko światło zmieni się z czerwonego  na zielone przejdzie ona na drugą stronę ulicy. Jan odwrócił się, by spojrzeć na sygnalizator.

Zieleń.

Zieleń. Głęboka zieleń. Moc. Strach. Respekt. Moc. Zieleń. Czerń. Czerń. Czerń.

Czerwień. Światło z zielonego zmieniło się na czerwone. Potem znowu na zielone. I znowu czerwone. I z powrotem na zieleń. Dziewczynka nadal stała w miejscu wpatrując się w niego. Jan nie mógł już mieć co do tego żadnych wątpliwości. Jej obecność sprawiała, że czuł się coraz bardziej zdenerwowany, jak gdyby była czymś dziwnym, nienaturalnym, innym.

Przerażającym.

-Czy czegoś ode mnie chcesz? –Jan zdał sobie sprawę, że nie wytrzymał napięcia i mimowolnie zwrócił się w stronę dziewczynki.
- Słyszałam, że był tutaj dzisiaj wypadek – odpowiedziała. Jej głos był nieco niski, a jej ton wskazywał, że była przyzwyczajona do agresywnego stylu wypowiedzi, co zapewne dodatkowo utrudniało ludziom określenie jej płci. Mówiła jednak dość cicho, tak jakby nie chciała zostać usłyszana. Jan nie miał jednak problemu z rozróżnieniem słów.
- Owszem, brałem nawet w nim udział – mężczyzna stwierdził z lekkim przekąsem.
- Widzę – dziewczyna odpowiedziała ponuro. Wyraźnie starała się zachować kamienną twarz, ale Jan zdał sobie sprawę, że z jakiegoś powodu ma ona coraz większe problemy z utrzymaniem jej. Mając nadzieję, że dalsza konwersacja pomoże mu uczłowieczyć w myślach tą dziwną uczennicę, postanowił kontynuować rozmowę.
- Dziewczynki w twoim wieku raczej nie powinny się interesować miejscami wypadku. Właściwie to w której klasie jesteś? – spytał. Jednocześnie zaczął się mimowolnie zastanawiać co miała ona na myśli mówiąc wcześniej, że widać, iż brał udział w wypadku. Jan był pewien, że jego ubranie było czyste, lekarze zaś stwierdzili brak ran. Skąd więc dziewczynka miała widzieć po nim, że brał udział w wypadku? Możliwe, że była po prostu sarkastyczna i odnosiła się do jego skołowanej miny. Tak, na pewno.
- Piątej – padła niewzruszona odpowiedź. – I nie miałam wyboru. Muszę przejść to skrzyżowanie, by dojść do domu – dziewczynka zauważyła przytomnie.
- Owszem, ale gapienie się na mnie chyba nie było konieczne? – zauważył Jan. Uczennica ponownie zamilkła, krzywiąc się.

Mężczyźnie bardzo nie podobała się jej mina. Choć zachowanie dziewczynki wydawały się być obcesowe to jej mimika zdawała się wskazywać na coś przeciwnego. Wyglądała ona jakby cała ta sytuacja z jakiegoś powodu ją trapiła, a szorstkie słowa stanowiły jedynie desperacką próbę ukrycia tego. Jan zdał sobie sprawę, że nie może znieść patrzenia jak dziewczynka w ciszy walczy z własnymi myślami, więc wznowił konwersację pierwszym pytaniem jakie przyszło mu do głowy. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że dziewczynka zdjęła plecak i postawiła go obok siebie, choć nie kojarzył, by w którymkolwiek momencie się ruszała.
– Jak masz na imię?
Uczennica odpowiedziała natychmiast. Mężczyzna odniósł wrażenie, że jest szczęśliwa, iż cisza została przerwana.
- Jagoda. Jagoda Twardowska – dziewczynka przedstawiła się z miną pełną powagi. Jan nie mógł pozbyć się uczucia, że przy podawaniu swojego imienia studiowała ona jego reakcję.
- Czy to imię powinno mi coś mówić? – spytał pod naporem badawczego spojrzenia.
- Niektórym mówi – Jagoda odparła enigmatycznie, jak gdyby to co powiedziała wyjaśniało wszystko.
Mężczyzna westchnął i zamarł.

Kątem oka Jan dostrzegł dwójkę kobiet, które mówiły coś do siebie szeptem patrząc w stronę jego i Jagody. Ich zachowanie uświadomiło mu jak podejrzanie cała ta sytuacja musi wyglądać z punktu widzenia osoby trzeciej: dorosły mężczyzna wypytujący z nieznanych powodów o imię niezbyt szczęśliwie wyglądającą uczennicę podstawówki. Jagoda najwyraźniej też była świadoma ukradkowych spojrzeń jakie kobiety kierowały w jej stronę, ale kompletnie je ignorowała. Jan miał ochotę wyjaśnić nieporozumienie jakie najwyraźniej zaszło, ale nim zdążył coś powiedzieć kobiety ruszyły korzystając z tego, że na przejściu zapaliło się zielone światło. Mężczyzna próbował śledzić je wzrokiem, ale szybko zniknęły z jego pola widzenia.

- A ja jestem Jan. Jan Sosnowski – mężczyzna postanowił wrócić do konwersacji, jednocześnie rewanżując się swoim imieniem.
- …Jan Sosnowski… - Jagoda mruknęła pod nosem. Jan natychmiast odczuł, że było coś niepokojącego w sposobie w jaki wymówiła jego imię, jak gdyby zamierzała użyć go przeciwko niemu.

Błąd. Błąd. Błąd. Imię. Moc. Zagrożenie. Niebezpieczeństwo. Moc.

Jan lekko potrząsnął głową i położył dłoń na czole.
- Coś nie tak? – spytała dziewczynka. Mężczyzna z lekkim niepokojem zdał sobie sprawę, że w jej głosie pobrzmiewało nie tyle zmartwienie co ciekawość.
- Nic takiego, chyba po prostu wciąż jestem skołowany po tym wypadku – stwierdził próbując się uśmiechnąć.
- Czujesz się dziwnie odseparowany od świata, masz dziury w pamięci, a ja wywołuję w tobie strach – dziewczynka wyrecytowała, nieco monotonnym tonem.
- Tak, skąd… - Jan zaczął zdziwionym tonem, ale Jagoda przerwała mu.
- Naprawdę nie powinnam była tego odkładać, ale cały czas ktoś przechodził ulicą, a ja wyglądałam już dostatecznie głupio mamrocząc do siebie – uczennic a kontynuowała wyraźnie zwracając się do siebie raczej niż do swojego rozmówcy, ale po chwili znów skierowała się do niego. – To naturalne objawy u ofiar takich jak ty.
- Jagodo – Jan zaczął starając się przyjąć protekcjonalny ton – nie wiem kim jesteś, ale na pewno nie masz większej wiedzy o tym co jest nie tak z moim ciałem niż lekarze którzy mnie diagnozowali.
Dziewczynka parsknęła.
- Twoje ciało nie ma z tym nic wspólnego – stwierdził ostro.
- Więc o co ci…? – Jan zaczął, ale Jagoda tymczasem dokończyła myśl przerywając mu.
- Nie możesz mieć problemów z czymś czego nie posiadasz.

Czerwień. Pisk. Łomot. Karetka. Czerń.

Jan poczuł, że świat zaczął rozpływać się na krawędziach, ale szybko zebrał się w sobie. To było niedorzeczne. Głupie. Nieprawdopodobne. Przerażające.
- Nie wiem o czym mówisz, przecież stoję tutaj przed tobą – zauważył, ale jego głos drgał lekko.
- Owszem, twój duch niewątpliwie stoi przede mną – dziewczyna odpowiedziała z krzywym uśmiechem. – Jak wspominałam wcześniej przyszłam zobaczyć miejsce wypadku, głównym powodem było to, że usłyszałam iż ktoś w nim zginął.

Karetka. Głosy. Światło. Szum. Głosy. Czerń.

- Przecież rozmawiasz ze mną! – mężczyzna wykrzyknął, nie mogąc zapanować nad własnymi emocjami.
Jagoda na moment spuściła oczy z westchnieniem.
- To żaden dowód, mam dar pozwalający mi rozmawiać z duchami – stwierdziła tonem pełnym deprecjacji, sugerującym, że w jej mniemaniu ten talent to nie tyle „dar” co przekleństwo.
Jan nie wytrzymał, podszedł do stojącego obok słupa z sygnalizacją i oparł się o niego ręką, tak że w normalnych okolicznościach przewróciłby się bez jego oparcia.
- Widzisz, nie przenikam przez przedmioty! – Jan zauważył triumfalnie.
Jagoda jednak patrzyła na niego z mieszanką zniecierpliwienia i rezygnacji, jak nauczycielka próbująca wytłumaczyć coś szczególnie upartemu uczniowi.
-Tylko dlatego, że wierzysz, że wciąż posiadasz ciało. Twoja świadomość wpływa na to jak odbierasz świat. W trakcie naszej rozmowy co najmniej trzy osoby przeszły przez ciebie, ale wyraźnie tego nie zauważyłeś.
- Trzy osoby? – Jan zamilkł na moment próbując przypomnieć sobie moment kiedy coś takiego mogło się zdarzyć, ale bez rezultatu.
- Ponieważ jesteś duchem, twoje odbieranie rzeczywistego świata jest... – tu Jagoda zamilkła na moment szukając słowa. Jan dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczyna jak na swój wiek ma dość mocno rozbudowane słownictwo przydatne w wyjaśnianiu kwestii pośmiertnych. Najwyraźniej czytała pewną ilość materiałów na ten temat. – …niepełne – dokończyła w końcu. – Powiedz, ile osób minęło nas od kiedy zaczęliśmy rozmawiać.
Jan zamyślił się, pamiętał tylko dwie kobiety, które obgadywały jego i Jagodę, ale był pewien, że mijał ich jeszcze ktoś.
- Pięć…? – zasugerował ostrożnie.
- Co najmniej dwadzieścia – dziewczyna stwierdziła twardo. – Może nawet bliżej trzydziestu, nie liczyłam zbyt dokładnie – przyznała.

Uczucie rozmycia świata nasiliło się, ale tym razem Jan nie miał siły z nim walczyć. Wszystko z wyjątkiem Jagody oraz kawałka chodnika i jezdni przy których stał rozmyło się, tak że musiała mocno się skoncentrować, by zdać sobie sprawę co się na nich dzieje. Po chwili zorientował się, że jest jednak jeszcze jedna rzecz która z jakiegoś pozostała w miarę widoczna, mianowicie sygnalizacja. Jan zwrócił się w stronę dziewczynki i zdał sobie sprawę, że jego pierwsze wrażenie było całkiem trafne. Jagoda teraz dosłownie wyglądała jak gdyby jej kontur został grubo obrysowany, odcinając się wyraźnie od rozmazanego tła, zaś jej oczy świeciły jaskrawą zielenią. Uczucie strachu i respektu, które odczuwał wcześniej, teraz spotęgowało się.

- Twoja mina sugeruje, że wreszcie ujrzałeś prawdę. Gratulacje – dziewczyna stwierdziła beznamiętnie.
- Co? Jak? – Jan wykrztusił.
- Teraz gdy pogodziłeś się z tym, że zapewne nie żyjesz, wspomnienia które wypierałeś powinny powrócić. Co oznacza, że wreszcie będziemy mogli omówić najważniejszą kwestię – Jagoda wyjaśniła i po pauzie dodała. – Twoje dalsze istnienie.

Wypadek ten, tak jak spora część wypadków charakteryzował się gwałtownością. W jednej chwili Jan jechał spokojnie autem, by w następnej naciskać z desperacją hamulec po nagłej zmianie światła na czerwone. Hamulec postanowił wybrać akurat ten moment, by z hamulca działającego stać się hamulcem niedziałającym, gdyż wciskanie go przyniosło tylko minimalny efekt. Po tym nastała duża ilość bólu i ciemności. Ból był tak potężny, że zabijał jakiekolwiek próby uformowania się myśli. Szczęśliwie dość szybko nastała jeszcze głębsza ciemność połączona za to z brakiem bólu – utrata świadomości. Nie trwała ona jednak długo… a może trwała? Ciężko oceniać upływ czasu przy braku świadomości. Gdy Jan ponownie otworzył oczy był niesiony do karetki. Ból wybuchł ponownie. Oddychanie było bolesne. Światło było bolesne. Dalsze egzystowanie było bolesne. Ból jednak skończył się bardzo szybko. Tuż po wniesieniu do karetki zapadła ciemność. Tym razem trwała.

Jan wzdrygnął się, gdy wspomnienia wróciły do niego.
- Nie, nie, nie, NIE! – wykrzyknął. – To nie mogło się stać! Ja, ja nie mogłem…! – słowo „umrzeć” nie mogło mu przejść przez gardło. Natychmiast jednak zdał sobie sprawę, że nie posiada gardła. Z desperacją spojrzał na swoje ręce. Wyglądały na prawdziwe. Prawdziwe, żywe ręce przez które płynie krew. Jednak słowa Jagody wwiercały mu się w czaszkę.

„Tylko dlatego, że wierzysz iż wciąż posiadasz ciało.”

Jan zamknął oczy i wyobraził sobie swoje dłonie jako półprzezroczyste i bladsze niż normalnie. Następnie otworzył oczy. Jego ręce wyglądały dokładnie tak jak sobie wyobraził.
- Aaaaaaaaaaaaaaarrrrrrrrrrrrrrrgggggggghhhhhhhhhhhhhhhhhhhh!!!!!!!!!! – Jan krzyknął z przerażenia.

Mężczyzna nie wiedział ile dokładnie czasu miotał się krzycząc. Doszedł do siebie, gdy poczuł potężne kopnięcie w żebra. Właściwie na tym etapie nie posiadał żeber, ale siła kopniaka sprawiła, że Jan odniósł wrażenie, że znowu je mi.
- Wiesz, właściwie to nie musiałeś zamykać oczu, wystarczyło pomyśleć, że nie chcesz widzieć, aby osiągnąć ten sam efekt – oznajmił zrezygnowany głos nad nim. – Z drugiej strony na ile zauważyłam nawyki związane z oczami są jednymi z tych z którymi najtrudniej rozstać się duchom. Tak czy siak, chwilowo znowu nie ma ludzi na horyzoncie, więc zbierz się do kupy, żebyśmy mogli załatwić twoją sprawę, nim znowu się zejdą.
Jan powoli podniósł się z gruntu. Nie pamiętał, w którym momencie znalazł się na nim w pozycji leżącej, ale odniósł wrażenie, że lepiej sobie tego nie przypominać. Jego podświadomość zdawała się wiedzieć lepiej jakie wspomnienia należy zablokować dla jego własnego dobra.
- Ja… jestem martwy – mężczyzna stwierdził głosem pełnym przerażonego zrozumienia.
- Tak i z jakiegoś powodu nie poszedłeś dalej. Prawdopodobnie dlatego, że twoja śmierć była nagła – dziewczyna wyjaśniła robiąc nieokreślony ruch ręką. – I jeśli nie masz nic przeciwko temu chciałabym pomóc odprawić cię na tamten świat, skoro nie udało ci się tam dotrzeć samemu.
Jan zamarł usłyszawszy te słowa i zdołał tylko wykrztusić z siebie:
- Czemu?
Jagoda parsknęła jakby zadano jej wyjątkowo głupie pytanie.
- Czemu chcę cię wykopać do zaświatów? Oh, to proste – stwierdził, a jej głos przybrał mroczny ton. – Jako duch jesteś wyraźnie przywiązany do tego miejsca i minie pewnie jeszcze dobre kilka lat nim będziesz w stanie się ruszyć gdziekolwiek dalej. Ja z kolei jak wspominałam, muszę przejść to skrzyżowanie, by dotrzeć do szkoły i nie uśmiecha mi się chodzić naokoło, by cię unikać – Jagoda zerknęła na Jana i widząc jego niezrozumienie kontynuowała. – Nie rozumiesz czemu nie chcę cię spotykać? Cóż, widzisz nie mam jeszcze pełnej kontroli nad moją mocą – mężczyzna zdał sobie sprawę, że jej głos znów przybrał pejoratywny ton, gdy dziewczyna zaczęła mówić o swoich nadnaturalnych zdolnościach. – W związku z czym co jakiś czas widziałabym ciebie, a ty z samotności próbowałbyś ze mną rozmawiać – Jagoda przerwała, ale widząc, że Jan dalej nie rozumie problemu, westchnęła zdenerwowana i warknęła podniesionym głosem. – Dla ciebie to nie będzie żaden problem, ale pomyślałeś jakie to ciężkie dla mnie, gdy duch którego tylko ja widzę próbuje do mnie gadać. Moje życie ssie już dostatecznie i nie mam zamiaru pozwolić by jeszcze więcej ludzi uważało, że jestem pomylona tylko dlatego, że jacyś kretyni nie byli w stanie trafić do zaświatów i teraz czują się samotni! – ostatnie słowa zostały wykrzyczane. Jagoda natychmiast zdała sobie sprawę co zrobiła i rozejrzała się, po czym zamarła z wzrokiem wpatrzonym w przestrzeń. Jan dla którego miejsce w kierunku którego patrzyła było wciąż różnokolorową plamą mógł tylko się domyślać, że ktoś usłyszał jak Jagoda krzyczy sama do siebie i teraz patrzy na nią z niepokojem.

Korzystając z tego, że Jagoda zajęła się udawaniem, że wcale nie konwersuje z kimś niewidocznym, Jan postanowił rozważyć postawione mu ultimatum. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że istotnie najlepszym kursem akcji byłoby skorzystanie z pomocy i udanie się do zaświatów. Z tego co mówiła Jagoda wynikało, że przez co najmniej kilka najbliższych lat będzie przywiązany do tego miejsca i choć mężczyzna zorientował się, że bycie duchem najwyraźniej zaburzyło jego poczucie upływu czasu nadal nie była to zachęcająca perspektywa. Co prawda miał tylko na to słowo tej dziwnej dziewczyny, ale nie widział powodu dla którego miałaby kłamać w kwestii jego dalszego losu. Z drugiej jednak strony mężczyzna odczuwał wyraźny strach przed perspektywą bycia wyekspediowanym do zaświatów. Sama Jagoda budziła w nim przerażenie od momentu, gdy ją zobaczył, a słownictwo jakiego używała sugerowało, że przejście na drugą stronę będzie przeżyciem co najmniej nieprzyjemnym, jeśli nie bolesnym. Jan nie mógł powstrzymać wrażenia, że procedura ta będzie niczym innym jak drugą śmiercią.

Mężczyzna zerknął w stronę Jagody, która nie wiedzieć kiedy przykucnęła nad trawnikiem udając, że przygląda się z zainteresowaniem leżącemu na nim uszkodzonemu fragmentowi karoserii. Dziewczyna niemal natychmiast odwzajemniła się zniecierpliwionym spojrzeniem zielonych oczu.

Zieleń. Moc. Moc. Moc. Moc. Moc. Czerń.

Jan potrząsnął głową, by uciszyć złe przeczucia jakie napełniły go gdy tylko spojrzał na Jagodę. Choć nie miał najmniejszej ochoty korzystać z jej „pomocy”, coraz bardziej zaczynał zdawać sobie sprawę z patowości swojej sytuacji. Mimo, że dziewczyna deklarowała, że chciałaby jego zgodę przed podjęciem próby wyekspediowania go w zaświaty, Jan był pewien, że jest to warunek opcjonalny. Przeczucie mówiło mu, że Jagoda nie będzie miała żadnego problemu ze zrobieniem tego co zapowiedziała wbrew jego woli. Dodatkowo Jan, będąc przywiązanym do miejsca wypadku, nie posiadał możliwości ucieczki. Jego jedyną szansą utrzymania swojej egzystencji byłoby zdanie się na dobrą wolę dziewczyny i obiecanie jej, że wyrzeknie się jakichkolwiek prób komunikacji z nią. Mężczyzna natychmiast jednak zdał sobie sprawę, że nie byłby w stanie dotrzymać tego warunku. Choć Jagoda szczerze go przerażała, już teraz miał poważne problemy z powstrzymaniem się od konwersacji z nią. Pominąwszy miejsce wypadku, dziewczyna była jedynym wyraźnym i stabilnym elementem jaki mógł obserwować. Wszyscy inni ludzie wtapiali się w rozmazane tło jakim była reszta świata, nie wspominając o tym, że zwyczajnie go nie widzieli. Wyrzeczenie się interakcji z jedyną osobą z jaką może się porozumiewać byłoby zbyt wielką torturą, tym bardziej że Jagoda mijałaby go regularnie chodząc do szkoły.

- Namyśliłeś się? – zniecierpliwiony głos wyrwał go z zamyślenia. – Bo robi się późno, a chciałabym wracać do domu.
Jak na potwierdzenie jej słów z jej żołądka dobiegło głośne burczenie.

Późno? Przecież dopiero co było wczesne popołudnie. Właściwie to jak długo stali tutaj i konwersowali? I skoro o tym mowy to czy sam wypadek nie odbył się wczesnym rankiem…

Uczucie bólu ponownie przywołało go do rzeczywistości w formie zdenerwowanej Jagody.
- Żadnego pogrążania się w myślach i uczuciach! Zajmuje ci to zdecydowanie za dużo czasu – warknęła, wycofując pięść, którą przed chwilą wpakowała w żołądek Jana. Wyglądało na to, że jego upływ czasu i koncentracja naprawdę były zaburzone w stosunku do świata osób wciąż żyjących.
- Chcę proste „tak” lub „nie”. Chcesz przejść dalej, czy nie? – Jagoda wytłumaczyła. – I w miarę szybko, bo niedługo znowu zacznie się tu ktoś kręcić, a nie zamierzam egzorcyzmować cię przy publice.
Mężczyzna uznał, że nie ma co zwlekać, skoro i tak nie ma większego wyboru.
- Tak, chcę iść dalej – powiedział trochę wbrew sobie. Perspektywa nadal go przerażała, ale lepiej było zgodzić się teraz, niż odwlekać nieuniknione.
Jagoda westchnęła i uśmiechnęła się lekko najwyraźniej szczęśliwa, że jej problem zostanie szybko rozwiązany.
- Świetnie, rozsądna decyzja! To będzie szybkie! Wystarczy, że będziesz stał nieruchomo! – obiecała radosnym głosem, a po chwili dodała poważniej. – I może zamknij oczy, powinieneś się wtedy lepiej czuć.
Jan natychmiast zastosował się do zalecenia i ogarnęła go ciemność.

Zamknięte oczy nie przeszkadzały mu w słyszeniu cichego mamrotania Jagody. Próby zrozumienia tego co mówi spełzły jednak na niczym, ale bynajmniej nie dlatego, że miał problem z usłyszeniem jej głosu. Jej słowa wydawały się nienaturalnie rozciągnięte i Jan zdał sobie sprawę, że jego przerażenie najwyraźniej sprawiło, że teraz dla odmiany odczuwa wydarzenia świata żywych w zwolnionym tempie. Oznaczało to, że obietnica Jagody iż egzorcyzm pójdzie szybko będzie prawdą tylko z jej perspektywy. Jan wiedział, że ta różnica w percepcji to nie jej wina, ale mimo to czuł się oszukany. Z pewną fascynacją i przerażeniem zdał sobie sprawę, że pomimo braku wizji wciąż wie dokładnie gdzie znajduje się dziewczyna oraz odczuwa gromadzącą się wokół niej moc. Jego instynkt wysyłał mu teraz nieustanne sygnały niebezpieczeństwa, ale ich permanentność ułatwiała Janowi ignorowanie ich. Mężczyzna ze zdziwieniem zauważył, że po raz pierwszy od czasu wypadku jego myśli są naprawdę klarowne. Może właśnie dlatego był w stanie tak wyraźnie odczuwać to co działo się przed nim. Zamknięte oczy nie wydawały mu się aż takim dużym utrudnieniem w odbieraniu otoczenia. Ta myśl sprawiła, że przypomniał sobie wcześniejsze słowa Jagody.

„Wiesz, właściwie to nie musiałeś zamykać oczu, wystarczyło pomyśleć, że nie chcesz widzieć, aby osiągnąć ten sam efekt.”

Czy to nie oznacza także, że mógłby widzieć zamkniętymi oczami, jeśli sobie tego zażyczy? Jan zdawał sobie sprawę, że gdy dziewczyna mówiła o zamknięciu oczu był to zapewne skrót myślowy, ale chęć przetestowania tej teorii była silniejsza od niego. Mężczyzna zaczął najintensywniej jak tylko mógł wyobrażać sobie siebie widzącego świat bez otwierania oczu. Przez moment nie działo się nic, gdy nagle obraz zafalował.

Świat który ukazał mu się był inny od tego, który widział wcześniej. Wszystko nie będące miejscem wypadku zamiast barwną plamą było teraz jednolitą ciemnoszarą plamą, choć gdy przyjrzeć się bliżej Jan zdał sobie sprawę, że w oddali znajdują się chyba jakieś jaśniejsze i ciemniejsze plamki. Instynkt podpowiedział mu, że to co teraz obserwuje to manifestacje mocy i rzeczywiście, gdy spojrzał w dół zdał sobie sprawę, że po pierwsze on sam emituje jasnoszare światło, a po drugie, miejsce wypadku na którym stoi wygląda teraz jakby oglądał je przez lupę – fragmenty którym się przypatrywał ukazywały się mu w olbrzymich detalach, ale równocześnie wszystko wokół rozmazywało się. Dodatkowo wyglądało też, że jego linia wzroku znajduje się niżej, przez co Jagoda wyglądała teraz na wyższą niż wcześniej… Myśli Jana gwałtownie zamarły, gdy ten spojrzał uważniej na obecny wygląda małoletniej egzorcystki. Był to widok absolutnie przerażający. Wspomnienia wypadku i własnej śmierci wydawały się mężczyźnie całkiem sympatyczne w porównaniu. Przede wszystkim nie zawierały uczennicy piątej klasy która wyglądała jak awatar bliżej niezidentyfikowanego boga zemsty. Pierwszą rzecz jaką się zauważało była krążąca wokół niej moc. Była ona czarna niczym smoła i zapewne równie paskudna w dotyku. Jej sama natura budziła w Janie wstręt. Nie był on w stanie stwierdzić jak Jagoda stojąca w środku tego czarnego wiru, który obecnie gromadził się w jej ręce jest w stanie go wytrzymać. Teoretycznie wiedział, że ta moc zapewne pochodzi z niej samej, ale myśl, że uczennica podstawówki mogłaby nosić w sobie coś równie plugawego była wyjątkowo niekomfortowa. Sama Jagoda również była teraz trochę rozmazana. Częściowo wynikało to z krążącej wokół niej mocy, ale nawet bez niej kontury dziewczyny były rozmyte w porównaniu z tym jak wyraźnie Jan widział ją wcześniej. Wyglądało na to, że patrząc na świat w ten sposób widzi głównie esencję Jagody. Jej sylwetka była tak mocno uproszczona, że nie było nawet za bardzo widać, że jest otyła. Ubrania w ogóle nie dało się zidentyfikować, zamiast niego widoczna była biaława poświata. Tylko twarz pozostawała w miarę wyraźna, jej włosy, które już wcześniej były w nieładzie, teraz dodatkowo latały we wszystkie strony poruszane przez krążącą wokół energię. Mina Jagody była zacięta, a jej świecące, zielone oczy patrzyły wrogo na świat. W tym momencie mężczyzna zdał sobie sprawę czemu krążąca wokół niej energia jest taka mroczna, ciemniejsza nawet od czarnych włosów dziewczyny. Jej moc była pełna emocji, a raczej była dosłownie zasilana przez emocje. Nie, nie tylko jej. Jan przypomniał sobie głębokie uczucie zagubienia jakie towarzyszyło mu tuż po wypadku oraz niepokoju przy spotkaniu Jagody, nie wspominając o obecnie odczuwanym strachu. Mężczyzna nie mógł dać za to głowy, ale z tego co kojarzył odczuwanie emocji wynikało z procesów zachodzących w ciele. Hormony i tym podobne. Ale teraz po stracie ciała, które mogłoby generować rzeczone procesy, wciąż odczuwał emocje. Logicznym wnioskiem było zatem, że czymkolwiek był obecnie Jan, składało się w pewnym stopniu z nich. A skoro on był bytem nadnaturalnym to nadnaturalna moc dziewczyny zapewne miała podobną naturę. Jan przypomniał sobie jak negatywna była dziewczyna ilekroć wspominała o swoich zdolnościach. Mężczyzna nie miał pojęcia jakie dokładnie przeżycia miała Jagoda, ale jej zachowanie i wywód o tym czemu chce sprawić by przeszedł na drugą stronę, sugerowały, że dziewczyna musiała mieć pewną dozę złych doświadczeń związanych ze swoimi mocami. Nie sprawiało to, jednak że wyglądała ona mniej przerażająca w oczach Jana. Wręcz przeciwnie, fakt, że zamierzała odesłać go na drugą stronę przy użyciu mieszanki własnych negatywnych emocji wydawał mu się okropny. Nic dziwnego, że sugerowała, by zamknął oczy. Zapewne nie byłby pierwszym, który odmówił bycia egzorcyzmowanym po zobaczeniu jak wygląda moc dziewczyny.
Tymczasem energia, która zgromadziła się w jej prawej ręce skondensowała się na tyle, że z punktu widzenia Jana przypominała ona teraz szponiastą łapę demona. Ręka ta rozwarła się na moment, po czym zacisnęła w pięść. Dziewczyna która do tej pory stała nieruchomo, teraz zmieniła swoje ustawienie i pochyliła się lekko. Jej zielone oczy skupiły się teraz na Janie, któremu bardzo nie spodobało się jej spojrzenie. Był to wzrok drapieżnika szykującego się, by zaatakować ofiarę.
- Dobra! – głos Jagody wydawał mu się teraz dziwnie zniekształcony, ale już nie spowolniony. Wyglądało na to, że poczucie czasu mężczyzny znów wróciło do normy. Jan spojrzał z paniką na Jagodę. Możliwe, że mimowolnie otworzył przy tym oczy, ale na tym etapie nie miało to już żadnego znaczenia. Dziewczyna ruszyła gwałtownie w jego stronę wymierzając cios prawą pięścią. Dystans między nimi był krótki, mężczyzna zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie uniknąć ataku. Zresztą nawet gdyby to zrobił, nie miał dokąd uciec. Mógł tylko patrzyć z pełną strachu fascynacją na Jagodę która obecnie przypominała biało-czarną smugę. Ręka Jagody uniesiona ponad głowę zamachnęła się.
- SPIEPRZAJ STĄD!!! – dziewczyna krzyknęła, głosem pełnym mocy.
Pięść trafiła Jana w brzuch. W momencie uderzenia, mężczyzna po raz ostatni mógł zaobserwować twarz Jagody. Intensywnie zielone oczy pełne były skonfliktowanych uczuć, gdy dziewczyna patrzyła na ducha, którego odsyłała do zaświatów. Gdy spojrzał on niżej, ujrzał jednak coś co ostatecznie potwierdziło jego przekonanie o tym jak przerażająca jest dziewczyna. Wbrew temu co mówiły jej oczy, na ustach dziewczyny gościł uśmiech. Był on niewielki, ale był to pierwszy autentyczny wyraz szczęścia jaki Jan ujrzał u niej. W przeciwieństwie do krzywych uśmiechów, jakie widział u niej wcześniej, ten wypełniony był pewnością siebie, poczuciem siły i pewną dozą ekscytacji. Naprawdę ta dziewczyna była…
- Potwó… - Jan wymamrotał, ale nie udało mu się dokończyć, gdyż w tym momencie moc Jagody dosięgła go. W przeciwieństwie do poprzednich uderzeń dziewczyny temu nie towarzyszył ból. Zamiast tego Jan odniósł wrażenie, że mroczna energia wchłania go. Albo on wchłania ją. W tym momencie nie robiło to żadnej różnicy. Jan czuł jak negatywne uczucia zawarte w ataku powoli pochłaniają jego świadomość.

Bezsilność. Żal. Alienacja. Przerażenie. Poczucie winy. Złość. Samotność. Strata. Wrogość. Nienawiść. Niezrozumienie. Niecierpliwość. Niechęć. Smutek. Irytacja. Agresja. Zgryźliwość. Upartość. Duma. Niemożność zapomnienia. Wyrzuty wspomnienia. Pretensje. Ból. Rozpacz. Odrzucenie. Strach.

Nienawiść.

Nienawidzę siebie.

Czerwień. Strach. Ból. Zagubienie. Zieleń. Złość. Moc. Nienawiść. Czerń.

Czerń. Czerń. Czerń. Czerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczerńczer…







~~~

Jagoda powoli podniosła się z chodnika przy akompaniamencie śmiechu bandy chłopaków, która jak się okazało obserwowała ją z daleka. Niestety po tym, jak odesłała ducha przez uderzenie go skoncentrowaną dawką mocy, straciła równowagę i z łomotem wyrżnęła o chodnik. Dobrze, że chociaż duch tego nie widział.
Grupka chłopaków w oddali właśnie odgrywała nieco przesadzoną rekreację wydarzeń. Jeden z nich z rozmachem wymierzył cios powietrzu krzycząc głośno, po czym teatralnie padł na chodnik, wywołując tym kolejną salwę śmiechu. Jagoda zmusiła się, by zignorować ich, jednocześnie otrzepując ubranie i wkładając swój plecak. Z westchnieniem spojrzała na znajdujące się nisko słońce. Burczący żołądek ponownie przypomniał jej, że jest już mocno spóźniona na obiad. Dobrze, że chociaż załatwiła tę sprawę dzisiaj. Odsyłanie duchów tuż po ich śmierci było najprostsze. Zwlekanie z tym tylko zaszkodziłoby jej w dłuższej perspektywie, Jagoda przekonała samą siebie w myślach. Nawet jeśli duch Jana był sympatyczny…
Przez moment dziewczyna ponownie ujrzała pełen strachu i uczucia zdrady wyraz twarzy ducha w jego ostatnich chwilach.

„Potwó…”

Dziewczyna znowu westchnęła i spojrzała na sygnalizację. Paliło się czerwone światło.
- Naprawdę nie musiałeś mi tego mówić… - stwierdziła z lekkim wyrzutem, patrząc na przejeżdżające samochody. Głosy rozbawionej grupy chłopaków zaczęły się oddalać, gdy zainteresowali się oni kolejną rzeczą. Niedaleko Jagody stanęła kobieta z torbą zakupów, która z pewnym zdziwieniem zauważyła kawałek karoserii leżący na trawniku. Widząc to dziewczyna spojrzała mimowolnie na swoją prawą dłoń. W międzyczasie światło zmieniło się na zielone i ludzie zaczęli przechodzić przez ulicę.
- …w końcu sama wiem o tym najlepiej – mówiąc to do siebie Jagoda uśmiechnęła się krzywo i skierowała się w stronę domu, zostawiając za sobą puste miejsce wypadku.

piątek, 7 października 2011

Wiele hałasu o flaszkę

Sytuacja wydawała się chwilowo ustabilizowana.
Oczywiście, "chwilowo ustabilizowana" nie było satysfakcjonującym określeniem według wszystkich członków grupy. Pewna dwójka marzyła o tym, by obecna sytuacja się rozwinęła; cała reszta - by jakoś wymazać fakt, że do obecnego stanu rzeczy w ogóle doszło. Niestety, piękne plany natychmiastowego wyruszenia w celu zdobycia odtrutki zostały wstrzymane, gdyż Johann przyznał, że niedawno Excel była na wycieczce i nie wiadomo czy już wróciła. W związku z tym postanowiono w pierwszej kolejności wysłać list by przekonać się czy w ogóle jest sens jechać do Whitewall.

Johann i Serena zachowywali się chwilowo w miarę normalnie biorąc pod uwagę sytuację. Solar wyglądał jakby spożył dużą ilość substancji narkotycznych, gdyż całą jego uwagę pochłaniało tworzenie eposu, którego jak wszyscy mieli nadzieję, nigdy nie skończy. Jedynymi momentami, gdy można było zaobserwować u niego jakąkolwiek reakcję było pojawienie się Alberta. Johann zauważywszy go nie spuszczał z Sidereala oczu, w których pojawiał się wyraz lekkiej melancholii, ale także nie do końca bezpieczne ogniki. To ostatnie nie umknęło uwadze Alberta i było powodem dla którego sędzia zwykle nie widywał swojego obiektu westchnień.
Płomień też raczej unikał Smoczokrwistej. W przeciwieństwie do Sidereala miał o tyle gorzej, że Serena wyraźnie uznała, że kontakt bezpośredni to najlepszy sposób przełamania skorupy Abyssala. W związku z tym, gdy tylko wyczuwała ona w pobliżu obiekt swojej admiracji natychmiast ruszała w jego kierunku niczym potężny magnes o przeciwnym biegunie. Wiązało się to z pewną dozą zniszczeń. Emery musiał zamontować nowe, ognioodporne drzwi w pokoju Płomienia, po tym jak Smoczokrwista półświadomie je przepaliła. Zniszczone drzwi z przepaloną dziurą w kształcie kobiety w zbroi stały teraz w pokoju Sereny jako pamiątka. Tak samo jak kilka ręczników Abyssala. I wielki, nie do końca udany ni to portret, ni to akt przedstawiający Płomienia, który Serena próbowała namalować. Miał on białe dziury w paru miejscach, będących tymi częściami mężczyzny, których Smoczokrwista nie miała okazji widzieć bez ubrania lub zbroii.
Kolejną różnicą w zachowaniu jej i Johanna, był fakt, że potrafiła ona skoncentrować się na czymś więcej niż obiekt jej uczuć. W tajemnicy przez resztą drużyny powstawała tylko trochę mniej epicka historia o miłości pewnego płochliwego Sidereala i poważnego Solara, mającego problem z wyrażeniem uczuć.

To był bardzo długi tydzień, ale pod jego koniec wreszcie doszedł upragniony list, w którym Excel informowała, że właśnie wróciła do Whitewall i jest gotowa im pomóc.

- Wiesz Sereno, już ci o tym mówiłam, ale nie powinnaś tak mocno naciskać na Płomienia - zaczęła ostrożnie Gwiazdka. Obie kobiety siedziały na pokładzie statku Smoczokrwistej, który leciał w stronę Whitewall. Płomień i Albert w celu bezpieczeństwa lecieli w magicznym pojeździe Revana.
Serena spojrzała na nią z kamienną twarzą.
- Czy ja wyglądam jakbym na niego naciskała? - spytała z przekonaniem absolutnej niewinności.
- Tak szczerze, to tak - przyznała Gwiazdka, ale natychmiast dodała. - Chcę ci tylko uświadomić, że twoje starania mogę przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.
Smoczokrwista westchnęła.
- Ja nie chcę na niego naciskać - stwierdziła spokojnie. - Po prostu... po prostu jest mi smutno gdy go nie widzę - stwierdziła lekko załamując głos.
- Rozumiem twój punkt widzenia - natychmiast zapewniła Abyssalka - ale widzisz, Płomień nie jest przyzwyczajony do tak... zaborczego traktowania - wyjaśniła ostrożnie dobierając słowa.
- Już mi to mówiłaś - stwierdziła Smoczokrwista. - I jak myślisz czemu przez ostatnie kilka dni starałam się zachowywać dystans? - spytała z wyrzutem jakby to Gwiazdka była winna introwertyczności Płomienia. - Ja nie chcę go stresować, ani nic. Tylko gdy go widzę to on wygląda na takiego samotnego... Jak ktoś kto potrzebuje, by go przytulić.
- Przytulić - jęknęła cicho Gwiazdka.
- No, sama powiedz czy nie wygląda!
Gwiazdka, której życiowa filozofia głosiła, że każdy (za parom wyjątkami, wśród których na pierwszym miejscu figurował Ma-Ha-Suchi) potrzebuje, by go przytulić, zamilkła na moment.
- Myślę, że Płomień ma... znacznie mniejsze zapotrzebowanie przytulania niż przeciętna osoba - oznajmiła w końcu.
Serena wciąż wyglądała na niepocieszoną, jednak Abyssalka postanowiła brnąć dalej.
- Jestem pewna, że kiedyś ci się uda, ale na razie... Wiesz, Płomień zwyczajnie potrzebuje czasu - wyjaśniła. - Jestem pewna, że w głębi serca mu zależy, ale zbytnia natarczywość go odstrasza.
- Więc sądzisz, że jeśli poczekam to sam do mnie przyjdzie? - upewniła się Serena.
- Z całą pewnością! - stwierdziła Gwiazdka, która poczuła, że chyba wreszcie udało jej się dotrzeć do Smoczokrwistej. - Po prostu musisz być cierpliwa.
- Niech będzie - zgodziła się Smoczokrwista. - Następnym razem poczekam.

Whitewall wyglądało... trochę inaczej niż wszyscy w grupie sobie wyobrazili. Było znacznie mniej białe, a bardziej... różowe. Oprócz tego miasto wypełnione było kramami, a także gromadami ludzi, którzy zdawali się dobrze bawić. Serena, która była na czele pochodu zatrzymała się przed olbrzymią tabliczką.
- "Witamy wszystkich upragnionych miłości na festiwalu Waltyłki! Zainicjowany przez sławnego swata Horacego Waltyłkę ma on na celu pomoc samotnym osobom w odnalezieniu swojej drugiej połowy tuż przed Kalibracją. Zapraszamy do udziału! P.S. Przypominamy, że czas festiwalu nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla czynów sprzecznych z dobrem publicznym. Wszelkie wykroczenia będą karane." - przeczytała z fascynacją Serena. - To naprawdę wspaniałe, że przybyliśmy na ten festiwal! Nie sądzicie?
Odpowiedziała jej grobowa cisza, gdy krąg trawił tę informację i uświadamiał sobie ze zgrozą, że wbrew ich nadziejom pobyt w Whitewall zostanie wypełniony miłością czy tego chcą czy nie.
Była to zaiste przerażająca świadomość.

Cała grupa przeszła przez miasto jak najszybciej, starając się nie patrzyć na miasto, ani na zakochane pary, ani na stoiska z pamiątkami Waltyłkowymi, a już zwłaszcza odciągnąć od nich Serenę. Wszyscy odetchnęli głęboko gdy udało im się przepędzić Smoczokrwistą i Johanna aż pod drzwi laboratorium, gdzie pracowała Excel. Solarka przywitała ich w miarę ciepło i dość szybko przeszła do rzeczy. W pierwszej chwili postanowiła sprawdzić czy to co przeczytała w liście naprawdę było prawdą.
- Jak się czujesz Johannie? - spytała.
Sędzia nie odparł tylko kiwną lekko głową dając znać, że ma się dobrze. Epos który tworzył w swojej głowie pochłaniał go całkowicie.
- Słyszałam, że wypiłeś coś czego nie powinieneś - spróbowała Excel tonem konwersacyjnym.
Johann wzruszył lekko ramionami.
- I że... - zaczęła, pociągając rękę mężczyzny, tak by móc wyszeptać do niego konspiracyjnie - ...znalazłeś sobie pewnego przystojnego Wyniesionego - tutaj rzuciła wymowne spojrzenie w stronę Alberta. Solar podążył za jej wzrokiem. Po czym zarumienił się. Excel popatrzyła uważnie na czerwonawego sędziego.
- Mieliście rację - przyznała z miną naukowca, który właśnie odkrył, że badana bakteria nosi szorty w serduszka. - Sprawa rzeczywiście jest poważna.

Excel i Revan oddali się badaniom naukowym nad felernym eliksirem. W międzyczasie reszta grupy próbowała jakoś zająć siebie, ale przede wszystkim upewnić się, że Serena i Johann nie zajmują się czymś podejrzanym. Wydawało się jednak, że wszystko jest w porządku. Solar opadł na krzesło w kąciku, gdzie poświęcił się swojej twórczości. Obok niego na stoliku stała nietknięta butelka piwa (jak wszyscy się zgodzili najlepszy dowód na to, że coś jest nie tak z sędzią). Serena za to buszowała po półce z książkami poświęconymi medycynie, przy czym od czasu do czasu podnosiła dyskretnie wzrok, by popatrzeć na Płomienia. Wyraźnie jednak wzięła sobie do serca słowa Gwiazdki, gdyż zgodnie z jej radą zachowywała dystans.

Po kilku godzinach dwójka badaczy wynurzyła się z laboratorium dając do zrozumienia, że mają jakieś wieści. Uznano jednak, że lepiej nie uświadamiać dwójki problematycznych zakochanych dlatego zagoniono ich do innego pokoju, by nie przeszkadzali.
Pozostała część kręgu przeszła do jadalni, gdyż Excel nie zgodziła się, by stado nie do końca zaufanych Wyniesionych debatowało w jej laboratorium.
- Więc przejdźmy do meritum - stwierdziła Solarka. - Zrobiliśmy wstępne badania i znamy już mniej więcej skład tego eliksiru. Rozpoczęliśmy też przygotowywanie odtrutki, ale zrobienie jej potrwa trochę czasu. Nie mniej muszę się upewnić. Nie macie więcej tego eliksiru? - spytała z naciskiem.
Grupa kiwnęła potwierdzająco głową.
- Na ile mi wiadomo mieliśmy kontakt tylko z tą flaszką - stwierdził Albert.
Excel wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- To dobrze. To naprawdę dobrze. Dawno nie spotkałam się z tak niebezpiecznym eliksirem. Jak tylko skończymy robić odtrutki zniszczę go, tak by nikt nie mógł go już użyć - oznajmiła z mocą lekarka.
Wszyscy popatrzyli na nią lekko zaskoczeni. Gwiazdka postanowił ubrać w słowa zdziwienie grupy:
- Przekonaliśmy się sami, że ten eliksir jest bardzo niebezpieczny, ale nie zostało go chyba na tyle dużo, by stanowił większe zagrożenie. Chyba, że ktoś spróbuje zrobić więcej, ale do tego raczej nie dopuścimy.
Excel spojrzała na nich uważnie.
- No tak, nie wiecie o najstraszniejszym.
- To może być coś gorszego od dwóch ślepo zakochanych Wyniesionych? - wyrwało się Emery'emu.
- Tak. Macie prawo nie wiedzieć, gdyż na wasze nieszczęście butelka nie była zaopatrzona w żadną etykietę, ani ulotkę. Otóż, picie z gwinta z tej flaszki nie było właściwym sposobem korzystania z eliksiru. Mianowicie, butelka zawiera esencję, którą należy rozpuścić w wodzie. W dużej ilości wody.
- Jak dużej? - spytała tknięta złymi przeczuciami Gwiazdka.
- Wiemy, że kropla zmienia pięć litrów wody w równie niebezpieczny eliksir miłosny, który działałby nawet na Wyniesionych. Nie testowaliśmy większych ilości, gdyż ten wynik sam w sobie był przerażający.
Grupa zamilkła trawiąc tą informację.
- Więc... więc sugerujecie.... - jękną przerażony Albert.
- Tak, wystarczyłoby wylać pozostałość tej butelki do jakiegokolwiek źródła wody z którego korzysta miasto, by wywołać nieopisane zamieszanie - stwierdziła grobowo Excel. - Dlatego, gdy tylko uleczymy tą dwójkę pozbędę się eliksiru.
Wszyscy myśleli przerażeni o skutkach podobnego wydarzenia. W ich głowie pojawiły się wizje masy bezimiennych ludzi walczących między sobą o ukochane osoby lub zmuszające je do bycia kochanym. Ku dodatkowemu przerażeniu ta wizja zawierała kilkanaście Seren i Johannów.
- Nie myślałem, że to kiedyś powiem, ale współczuję Abyssalowi, który przypadkiem by się tego napił - przyznał Płomień. - Jego obiektowi afekcji zresztą też.
Drużyna dalej milczała tym razem próbując poradzić sobie z wizją zakochanego Płomienia, która była tak przerażając, że wszyscy nagle nabrali ochotę by upić się do nieprzytomności, by tylko ją zapomnieć.
- Czemu to zawsze my mamy do czynienia z niebezpiecznymi rzeczami? - spytała zrezygnowana Gwiazdka.
- Takie wasze szczęście - odparła filozoficznie Excel. - Mam nadzieję, że Johann nie był dla was zbyt dużym problemem.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Serena była znacznie gorszym - stwierdzili jednocześnie Emery i Płomień.
Przez następne kilkanaście minut grupa chaotycznie zaczęła opowiadać horror ostatniego tygodnia. Excel początkowo bawiła ta chaotyczna relacja, ale po jakimś czasie i ona postanowiła ją przerwać pocieszającymi słowami:
- W każdym razie musicie być jeszcze trochę cierpliwi - stwierdziła Excel. - Opracowałam świetną recepturę, która powinna zniwelować działanie tego eliksiru, ale odtrutka będzie gotowa najwcześniej jutro, ale wierzę, że do tego czasu wytrzymacie.
Krąg spojrzał na nią ponuro.
- A mamy jakieś wyjście? - spytali wszyscy jednocześnie. Revan stwierdził z pewną dozą zadowolenia, że jest to pierwszy raz i możliwe, że ostatni, gdy wszyscy tak zgodnie wyrazili się w jakiejś kwestii.
Tę scenę grupowego braku entuzjazmu przerwał odgłos syren. Grupa wstała gwałtownie i zaczęła się rozglądać. Tylko Excel nie była zaskoczona. Błyskawicznie skoczyła z miejsca i znalazła się przy drzwiach, krzycząc:
- Laboratorium!!!
Krzyk ten zmroził krew w żyłach kręgu wyniesionych, który natychmiast ruszył za nią.

Solarka ze względów bezpieczeństwa miała zainstalowane w oknach laboratorium specjalne urządzenia, które zaczynały hałasować gdy tylko coś próbowało przejść przez nie. Nie robiło ono niestety niczego więcej, ale w miarę skutecznie odstraszało przypadkowych złodziei. Tak przynajmniej pocieszała się Solarka, gdy alarm po raz kolejny uruchamiał się z powodu jakiegoś ptaszyska, które postanowiło przysiąść na parapecie. Było to lepsze niż wnerwianie się, że ktokolwiek zbudował te zabezpieczenia wmontował je w ścianę, tak że niemożliwe było wyjęcie ich bez gruntownego i pracochłonnego remontu pomieszczenia.
Excel wpadła do swojego laboratorium z łukiem w ręku i rozejrzała się groźnie w poszukiwaniu nieszczęśnika, który wtargnął do jej sanktuarium.
Jednakże w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niej. Reszta Wyniesionych dobiegła już i teraz stała za jej plecami czekając z trwogą w sercach na wieści. Dla nich odtrutka była teraz niezwykłej wagi skarbem i myśl o tym, że ktoś mógłby ją zniszczyć i przez to opóźnić wyzdrowienie Johanna i Sereny zdawała się być nie do zniesienia.
Solarka weszła do laboratorium i zaczęła sprawdzać czy wszystko jest na miejscu. Grupa dalej stała w korytarzu nie chcąc przeszkadzać lekarce, tudzież zadeptać przypadkiem śladów.
- Serena i Johann zniknęli - krzyknęła Gwiazdka. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. - Poszłam sprawdzić co z nimi. Z drzwi zostały tylko metalowe elementy na podłodze i zawiasy. Nie ma śladów walki, najwyraźniej postanowili udać się na spacer.
- Drzwi wejściowe są zamknięte - poinformował Rufus.
- Ta dwójka - jęknęła Excel. - Najwyraźniej uciekli oknem.
- Trzeba ich złapać! - stwierdziła Gwiazdka natychmiast ruszając w stronę drzwi, ale Płomień złapał ją za kołnierz zatrzymując.
- Nie ma sensu, żebyśmy za nimi latali - zauważył. - Prędzej czy później stęsknią się za nami i wrócą. Wątpię, by oboje wytrzymali dłużej niż dzień bez swoich obiektów afekcji. A jak wrócą odtrutka akurat będzie gotowa.
Abyssal najwyraźniej uznał, że najlepiej będzie przeczekać całe zamieszanie. Gwiazdka stała nieprzekonana, gdyż nie mogła pozbyć się wrażenia, że puszczeni samopas Serena i Johann zrobią sobie lub komuś krzywdę. Reszta drużyny stała w miejscu niepewna co zrobić, gdyż Rufus nie wiedział jak zareagować, Johanna nie było, natomiast jedyna zdolna w tej chwili do kierowania stadem dwójka osób, czyli Płomień i Gwiazdka, miała odmienne zdania. Nieoczekiwanie, problem dalszych działań rozwiązała lekarka.
- Obawiam się, że jednak będziecie musieli pójść ich odnaleźć i to szybko - stwierdziła Excel.
- A to czemu? - spytał Płomień.
- Bo wygląda na to, że wzięli ze sobą resztkę eliksiru miłosnego - wyjaśniła Solarka wskazując na puste miejsc koło kilku próbek.

- To było totalnie bez serca z ich strony, że tak nas zostawili zamkniętych - stwierdziłam obrażona Serena.
- Zaiste - zgodził się z nią Johann.
Oboje szli spokojnie ulicą miasta. Na ulicach były gromady ludzi świętujące festiwal Waltyłki, Serena zdążyła się już zatrzymać przy kilku kramach i miała na sobie kilka amuletów w kształcie serc, spinkę i różowy balonik. Johann za to trzymał w ręku spory gąsior, również w kształcie serca, z którego popijał wino.
- Co oni uważają, że my jesteśmy? Chomiki doświadczalne, żeby testować na nas jakieś świństwa?
- Zaprawdę nie wiem co strzeliło Excel i naszemu kręgowi do głowy - stwierdził Solar. - Zachowują się dziwnie.
- Też nie wiem. Może coś ich opętało? - Smoczokrwista zaczęła się zastanawiać.
- Cóż, może zdziwiło ich to jak tworzyłem - stwierdził Johann. - Pierwszy raz wpadłem w taki ciąg twórczy. Nie mniej ułożenie arcydzieła wymagało pewnych poświęceń. Wydawało mi się, że chociaż tyle zrozumieją.
Serena pokiwała współczująco głową, dodając:
- Przeznaczenie artystów - wieczne niezrozumienie.

Tłum ludzi który zgromadził się, by świętować Waltyłkę stanowił poważny problem w poszukiwaniach. Po krótkiej naradzie postanowiono, że na potrzeby poszukiwań podzielą się na dwuosobowe grupy. Excel i Revan mieli zostać w laboratorium na wypadek, gdyby dwójka poszukiwanych wróciła, jednocześnie kończąc odtrutkę. Grupy przeszukujące Whitewall składały się natomiast z Rufusa i Gwiazdki, Alberta i Emery'ego oraz Płomienia, który stwierdził, że poradzi sobie sam. Podziału dokonał Revan, któremu zależało na tym, by każda grupa była dość silna, by samemu sprowadzić choć jednego zbiega i jednocześnie znajdował się w niej ktoś myślący. Obecnie krąg przeszukiwał miasto, ale bez większych rezultatów.

Gwiazdka i Płomień szczególnie mieli nadzieję, że poszukiwania zakończą się szybko. Nienarodzeni dość jasno dawali im do zrozumienia co sądzą o święcie miłości, a zwłaszcza o limitowanej edycji jasnoróżowej bielizny w serduszka z podpisem samego Waltyłki. O ile Płomień starał się myśleć jak najmniej o otaczającej go scenerii, tak Gwiazdka pozwoliła sobie na chwilę rozważań an temat tego, czemu akurat ta bielizna wywołuje taką nienawiść w Nienarodzonych. Tudzież czemu Rufus kupił jedną parę, przywiązał do kijka i niósł teraz jako swoistą flagę. Gwiazdka musiała się mocno starać, by opanować impuls spopielenia jej.
Jedno było pewne, Abyssale upewnią się, by nigdy więcej nie być w Whitewall tuż przed Kalibracją.

Albert również nie czuł się komfortowo z faktem, że trafili akurat na TO święto. Wyobraźnia mimowolnie podsuwała mu wizję Johanna obdarowującego go jedną z Waltyłkowych pamiątek. Spowodowało to, że obecnie układał sobie w głowie listę najgorszych prezentów, jakie może dostać w tej sytuacji. Specjalna bielizna zajmowała jednak dopiero trzecie miejsce. Drugie przypadło specjalnemu eliksirowi na potencję, który ozdobiony był rysunkiem dwóch osób, a ponieważ artysta nie był zbyt dokładny przypominały mu one niepokojąco jego i Johanna. Pierwsze miejsce zajęła olbrzymi różowa suknia ozdobiona sercami, która była główną nagrodą dla pary, którą mieszkańcy uznają z najbardziej udaną. Z tego powodu na jednym z bocznych placów stał teraz tłum ludzi, którzy przyglądali się kolejnym parom prezentującym się na podium.
Emery zdawał się za to kompletnie nieporuszony całym zamieszaniem i idąc dłubał jednocześnie śrubokrętem w wisiorku w kształcie serca odgrywającym jakąś teoretycznie romantyczną melodię, który kupił na jednym ze stoisk z pamiątkami. Solar miał nadzieję, że przy niedużym wysiłku uda mu się ją wkrótce zmienić w podręczną i nie budzącą podejrzeń broń zagłady.

Minęła godzina, później druga, a poszukiwania dalej nie przynosiły rezultatu. Gwiazdka czuła się wykończona, a fakt, że Rufus był obwieszony różnymi ozdobami Waltyłkowymi, gdyż część sprzedawczyń chętnie dawała mu zniżki, wcale nie poprawiał jej nastroju. To, że nadal niósł znienawidzoną przez Nienarodzonych zaimprowizowaną flagę też nie. Tym bardziej, że teraz ozdobiona była ona zrobionym szminką napisem "WARRIOR OV LOVE" i podpisami pań, które popierały ideę Rufusa w tej profesji.
I w tym beznadziejnym momencie, gdy Abyssalka zaczęła już poważnie rozważać czy spalenie stoiska czy dwóch nie byłoby jednak dobrym pomysłem usłyszała głos Johanna. Dochodził z daleka, ale z całą pewnością słyszała Solara. Niewiele myśląc puściła się biegiem w tamtą stronę. Rufus z lekkim opóźnieniem zauważył, że jego towarzyszka ruszyła naprzód, dlatego pozostał za nią nieco w tyle, zwłaszcza, że Abyssalka biegła najszybciej jak mogła, prześlizgując się przez tłum. Głos sędziego stawał się wyraźniejszy i dopiero teraz Gwiazdka zobaczyła, że jego źródło znajduje się na niewielkim placu zapełnionym ludźmi. Co więcej, zaczęła rozróżniać pojedyńcze słowa i zdała sobie z przerażeniem sprawę czym jest happening, który właśnie ogląda. Johann wreszcie skończył pisać swój epos i najwyraźniej właśnie dzielił się nim z tłumem.

Był to niezwykle melodyjny trzynastozgłoskowiec, wypełniony mnóstwem pobudzających wyobraźnię porównań (w tym homeryckich), epitetów, metafor oraz hiperbol i pytań retorycznych. Ciężko było również nie zauważyć okazjonalnych apostrof skierowanych do "niezwykłej urody młodzieńca". Jak widzowie mogli stwierdzić epos opowiadał o wysokim urzędniku pewnego miasta, które znalazło się w stanie wojny. Do owego miasta przysłano szpiega, który udawał kuzyna bratanka pewnego innego pracownika rządowego, który musiał wziąć dłuższy urolp; urlop na dnie pobliskiego jeziora. Wspomniany wyższy urzędnik spotyka szpiega i mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się egzaltowana historia o miłości, wojnie, wspólnej pracy nad dokumentami, nadgodzinach, problemach z zarządzaniem, z przekonaniem rodziny urzędnika do jego nowego chłopaka, zdradzie, jeszcze większej liczbie nadgodzin i pewnej dozie alkoholu. A wszystko to opowiedziane w porywający sposób i z nienaganną dykcją. Właśnie na tej perfekcji poległ ku przerażenia Alberta Emery. Ich dwójka jako pierwsza odnalazła Johanna, niestety mechanik usłyszawszy kilka słów stanął jak wryty porwany pięknem kolejnych wersów i bliskim swojemu sercu opisem komplikacji związanych z nagłym zepsuciem się ważnej maszyny w urzędzie. Albert ku swojemu przerażeniu pozostał sam na placu boju. Problem leżał w tym, że próba poradzenia sobie z sytuacją samodzielnie mogła zakończyć się źle. Bardzo źle. Sidereal stał w miejscu niepewny co zrobić. Na jego nieszczęście w tym momencie Johann go zauważył i zaczął powoli schodzić z podium wciąż deklamując. Tłum zauważył to, a jakiś pomocny słuchacz puścił wici, że deklamujący idzie w stronę osoby niezwykle przypominającej opisanego w eposie "przepięknej urody młodziana o oczach jak bezkres nieba" i najwyraźniej ma zamiar się oświadczyć. Wieść obiegła cicho zgromadzonych i po chwili wszystkie osoby stojące na drodze Solara rozeszły się. Albert zauważył o sekundę za późno, że znalazł się w pułapce. Ludzie wokół niego byli zbici w ciasną masę i zapewne musiałby użyć siły, by się rozproszyli, co zajęłoby czas. A czasu nie miał zbyt dużo, gdyż Solar znajdował się ledwie parę metrów od niego i ku przerażeniu Alberta deklamował właśnie najbardziej erotyczny opis wypełniania dokumentów, jaki miał dane kiedykolwiek usłyszeć. "Owalne ruchy giętkim piórem" już nigdy nie będą takie same, tak samo jak "powściągliwe odciśnięte, na kremowej jak skóra powierzchni papieru, ślady stempla służbowego". Erotyzacja niewinnego procesu biurokracyjnego była zbyt okrutna, a jakby tego było mało wszyscy dookoła najwyraźniej zdążyli się zorientować, że ten epos jest de facto wyznaniem miłosnym skierowanym do niego. Myśli Alberta wirowały wokół: "błagam, niech tylko nikt z Niebiańskiej Biurokracji się nie dowie", "nie wiedziałem, że można zseksualizować spinanie dokumentów", a przede wszystkim "czemu na wszystkie Panny, Duck Fate nie działa, gdy jest najbardziej potrzebne!". W tym momencie zdał sobie sprawę, że Solar stoi tuż przed nim. Twarz Sidereala pokryły krople potu i przerażenie. "To już koniec!"
Jednakże Johann jedynie klęknął deklamując wspaniałe wyznanie miłosne. Albert chciał uciec, ale sędzie trzymał go za dłoń żelaznym chwytem. Sidereal mógł jedynie stać coraz bardziej przerażony i coraz bardziej czerwony....

Gwiazdka wreszcie dotarła na miejsce, akurat w momencie, gdy Johann zaczął schodzić z podium. Małą chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji, nie mniej szybciej od Sidereala zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Niestety jej głos nie przebił się przez gwar tłumu i deklamację Johanna, a jakby tego było mało gdy Albert wreszcie zauważył, że znalazł się w potrzasku to sytuacja najwyraźniej go przerosła gdyż zamarł w miejscu nie mogąc się ruszyć. Gwiazdka próbowała się przebić w jego stronę, ale tłum był zbyt zbity, by mogła się do niego przedostać. Strzelanie promieniami z oczu w niewinnych przechodniów było natomiast fatalnym pomysłem.
- Rufus! - krzyknęła w stronę z której dobiegła, ale Solar był jeszcze kawałek od niej. W międzyczasie Johann dotarł do Alberta i najwyraźniej klęknął przed nim, gdyż Gwiazdka momentalnie straciła go z oczu. Sytuacja robiła się poważna i należało ją powstrzymać. Abyssalka rozejrzała się za kimkolwiek, kto mógłby jej pomóc. Nie zauważyła Emery'ego, ale dostrzegła wmieszaną w tłum po drugiej stronie placu Serenę. Niestety było widać, że całe to zamieszanie bardzo ją bawi i nie ma ona najmniejszego zamiaru bezpośrednio w nie ingerować.
- Jestem! - usłyszała za sobą lekko zdyszany głos Rufusa, który podniósł głowę rozglądając się z zastanowieniem dookoła. - Co jest?
- Tam jest Johann i właśnie oświadcza się Albertowi! Musimy, go powstrzymać! - zawołała zrozpaczona Gwiazdka.
- Jesteś pewna, że powinniśmy wchodzić w drogę miłości? - spytał Rufus.
- W tym wypadku - bardzo zdecydowanie tak!

Na dachu budynku przy którym stało podium, wyciągnięta na macie leżała opalająca się Symfonia. Opalała się niestety tylko teoretycznie, gdyż nad sobą miała rozstawiony ciemny parasol w czarne serduszka, który rzucał cień na jej sylwetkę. W dłoni trzymała szklankę z czerwonym napojem. Budynek na którym leżała najwyraźniej miał być wyższy, gdyż jego "dach" był w istocie na wpół wybudowanym kolejnym poziomem. Dzięki temu praktycznie niemożliwe było dostrzeżenie Abyssalki z ulicy.
Jakąś godzinę temu zauważyła ona w tłumie Johanna z Sereną. Nie spodziewała się spotkać ich w Whitewall, nie mniej tknięta ciekawością zaczęła śledzić tę parkę. Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że Johann przybył do miasta, by reklamować swój najnowszy epos, a przynajmniej na to wyglądało. Nie mając nic lepszego do roboty, Symfonia zrobiła sobie lożę honorową na dachu stojącego najbliżej budynku i stamtąd słuchała deklamującego Solara, od czasu do czasu popijając swojego drinka przez ozdobioną serduszkiem słomkę. Wbrew temu co sugerowali jej Nienarodzeni ten festiwal Waltyłki nie był wcale taki zły! Zdziwił ją co prawda nieco wybór tematu. Miłość między szpiegiem, a urzędnikiem, tak? Symfonia mimo woli poczuła się mile połechtana. Było jak dla niej oczywiste, że na koniec okaże się, że szpieg jest tak naprawdę uroczą czarnowłosą kobietą!
Fabuła tej historii nie potoczyła się jednak tak jak przewidziała Abyssalka. Mianowicie ku jej olbrzymiemu zdziwieniu tłum rozproszył się, by ujawnić... opisywanego przez historię ukochanego urzędnika. Nie było wątpliwości, Johann bardzo szczegółowo opisał jego wygląd. Symfonia poczuła, że się gotuje. Pewnie dlatego, że wyszła spod parasola. Nie mniej furia która ją opanowała była chłodna. Jeszcze chłodniejsza, gdy zobaczyła, że Johann klęka przed tą blond zakałą i oświadcza się jej!
O, nie, ta miłość musi zostać powstrzymana!
Na tą chwilę czekali Nienarodzeni, którzy mocnym, ale niemal radosnym głosem zasugerowali: Spójrz w lewo!
Symfonia spojrzała. Po czym uśmiechnęła się bardzo szeroko.


Johann wstał. Jego prawa ręka wciąż trzymała dłoń Sidereala nie pozwalając mu uciec. Obaj panowie stali patrząc sobie w oczy. Albert wbrew swojej woli był czerwony, ale gdy Solar wstał i zaczął patrzeć prosto na niego, biedny wysłannik Niebiańskiej Biurokracji zaczął dla odmiany blednąć. Szybkość tego procesu znacznie przyśpieszył, gdy zdał sobie sprawę, że Johann powoli nachyla się w jego stronę i najwyraźniej ma zamiar go pocałować. Albert próbował wyrwać rękę, ale nie był w stanie. Jedyne co mógł zrobić to odsunąć się, ale w tym momencie Solar zablokował jego tułów drugą ręką. Albert nie miał gdzie uciec, jedyne co mógł zrobić teraz to uderzyć sędziego w twarz wolną ręką. W tym celu podniósł zaciśniętą w dłoń pięść, ale gdy spojrzał na twarz Johanna zamarł w przerażeniu...

Rufus przebijał się przez tłum jak lodołamacz, ale razem z Gwiazdką wciąż byli zbyt daleko, by powstrzymać Johanna przed zrobieniem czegoś czego później będzie bardzo żałować.
- Rufus, podsadź mnie! - krzyknęła nagle Gwiazdka, konstruując na biegu plan awaryjny. - Z twoich pleców powinnam być w stanie wystrzelić bezpośrednio w Johanna!
Solar natychmiast podniósł ją jedną ręką i pomagając sobie drugą usadził ją na ramionach. Abyssalka natychmiast się wyprostowała i spojrzała w stronę Johanna pochylającego się nad bladym jak ściana Albertem.
- Przepraszam, Johann - wyszeptała Gwiazdka celując w niego wzrokiem. W tym momencie...

Serena patrzyła na całą scenę z miną dziecka, które nagle odkryło, że dzisiaj są jego urodziny i właśnie zobaczyło górę prezentów. Wpatrywała się intensywnie w Johanna pochylającego się nad Albertem. Nie był to najlepszy pairing z możliwych, ale i tak ten widok wzruszał ją dogłębnie. Patrzyła z napięciem, jak rzeczywistość przekracza jej oczekiwania. Jak sędzia składa słodki pocałunek na ustach Alberta. W tym momencie...
...kamienny blok ponad dwa razy większy od ludzkiej głowy spada z nieba i wbija się z impetem w tył czaszki Johanna.

Albert, który zauważył lecący pocisk, zdążył się pochylić, tak, że Johann i kamienny blok przelecieli nad nim, ale w efekcie nieprzytomny sędzia rozpłaszczył się na Siderealu. Gwiazdka, która właśnie miała zaatakować Solara zamarła z opadniętą szczęką. Obecni ludzie zaczęli z przerażeniem, ale bez robienia przesadnego zamieszania rozpełzać się w różne kierunki. Serena stała w miejscu z miną pełną bezkresnego zawodu. Emery wreszcie wyrwał się z zasłuchania i rozglądał się zdziwiony.

Symfonia z twarzą wyrażającą satysfakcję sprawnie otrzepała ręce. Wściekłość pomogła jej podnieść ten olbrzymi kloc, a Nienarodzeni wycelować. Rezultat był tego wart. Abyssalka szybko zebrała rzeczy i zeszła z budynku wtapiając się w tłum.

Rufus zdjął kamienny blok z głowy Johanna. Solar krwawił trochę, więc Gwiazdka spróbowała obwiązać głowę szalem w serduszka, który dostała od jakiejś zaniepokojonej pani będącej świadkiem wydarzenia. Sędzia pozostawał przez cały ten proces nieprzytomny i było jasne, że nieprędko wróci do stanu świadomości. Niewprawna pomoc medyczna Gwiazdki wyglądały co prawda trochę jak skutek działań podpitego lekarza, ale prowizoryczny bandaż trzymał się, a pacjent oddychał.
Albert w międzyczasie ukrył się przed ludzkim wzrokiem w pobliskim sklepie z materiałami ogrodniczymi, gdzie próbował dojść do siebie przy ścianie z łopatami, powtarzając cicho: "Nie musze się martwić, oni zapomną, oni zapomną, oni zapomną......", bardzo przy tym żałując, że nie może wymazać tego wydarzenia z własnej pamięci.
Kwadrans później drużyna przegrupowała się w pobliskim sklepie z alkoholami, gdzie postanowili ustalić co dalej robić.
- Naszym podstawowym problemem jest to, że Johann nie ma tej felernej buteleczki - stwierdził z niezadowoleniem Emery.
- A Serena gdzieś się zmyła - dodał Rufus.
Miało to nawet sens, gdyż Johann nie miał raczej żadnego interesu w kradzieży eliksiru. Smoczokrwista natomiast mogła mieć jakiś. Problem w tym, że nikt nie był do końca pewny jaki. Serena bywała nieobliczalna, ale zachowanie zakochanej Sereny wydawało się niemal niemożliwe do zanalizowania.
- Podsumowując - oznajmił Albert - musimy znaleźć ją szybko.
- A co zrobimy z nieprzytomnym Johannem?
- Niech Rufus odniesie go do laboratorium, a później szybko do nas dołączy - zdecydowała Gwiazdka. W duchu mimowolnie cieszyła się z perspektywy stracenia na jakiś czas z oczu majtkowej flagi.
- Się robi! - zakrzyknął wstając, wtem zatrzymał się gwałtownie i rzucił w Alberta kijkiem mówiąc:
-Potrzymaj mi ją aż wrócę!
Sidereal podniósł kijek, by spojrzeć prosto na bokserki z napisem "WARRIOR OV LOVE". Krzywiąc się mocno, wysłannik Panien, mimowolnie zaczął się zastanawiać czy ten dzień może stać się gorszy.

Serena szła przez wypełnione miłością miasto z uczuciem zawodu. Dopięty na ostatni guzik happening, jaki zorganizowała razem z Johannem nie powiódł się. Starannie zaplanowane wyznanie zostało przerwane przez nieprzewodziną przeszkodę, jaką był kamienny blok. Gdyby w sędziego uderzył piorun z jasnego nieba byłoby to bardziej przewidywalne, a przynajmniej klimatyczne.
Tym nie mniej Serena nie zamierzała pozwolić by drobne niepowodzenia stanęły jej na przeszkodzie. Próba zejścia Johanna z Albertem nie wypalił (choć będzie stanowił dla niej całkiem niezłą inspirację jeszcze przez długi czas), ale przecież był to tylko przejaw jej dobrej woli i sposób na umilenie sobie oczekiwania przed wprowadzeniem w życie JEJ planu.
Gdy tylko o tym pomyślała na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Płomienia nie było na placu razem z resztą drużyny, więc może nawet uda jej się nacieszyć nim bez przeszkód w postaci latających kamiennych bloków lub morderczego spojrzenia Gwiazdki.
Cóż, należy więc upewnić się, że nieprzewidziane okoliczności nie spróbują wejść jej w drogę.

Tymczasem drużyna szwędała się po mieście próbując wypatrzeć gdzieś Serenę lub Płomienia. Po przygodzie na placu wszyscy stwierdzili, że rozdzielenie się było jednak złym pomysłem. Zwłaszcza Gwiazdka nie była pewna czy powinna się martwić o Abyssala, który zapewne również był o krok od ataku Rezonansu, czy o Smoczokrwistą, która mogła go wmieszać w coś co mogłoby doprowadzić Nienarodzonych do białej gorączki. Tak czy siak oboje byli w niebezpieczeństwie i należało ich jak najszybciej zlokalizować.
Niestety oboje najwyraźniej dość dobrze maskowali swoją obecność, gdyż pomimo godzinnych poszukiwań i powrotu Rufusa nadal nie było śladu ich obecności. Już mieli zawrócić do laboratorium Excel, gdy przypadkiem dotarli do niezwykle zatłoczonego skweru. Było to miejsce gdzie organizowano konkurs na najwspanialszą parę Waltyłkową. Żadna z osób nie była w nastroju do przyglądania się kolejnym przejawom ludzkiej miłości, ale zapowiedź następnej uczestniczki sprawiła, że gwałtownie się zatrzymali.
- A teraz proszę państwa mam przyjemność przedstawić wam specjalnego gościa! Pisarkę znanych romansów, takich jak "Mgły nad naszymi rozdrożami" czy okrzyknięta najbardziej przełomowym dziełem swojego gatunku seria o Dantianie i Revorze. Powitajcie państwo, Smoczokrwistą pisarkę, Serenę Kwarc!
Z tłumu dobiegł donośny odgłosk oklasków i wiwatów oraz kilku szczęk, które głośno uderzyły o glebę. Drużyna nie wierzyła własnym oczom - ich towarzyszka nie dość, że ujawniła się samoistnie to jeszcze efektownie. Coś tu śmierdziało. Grupa zaczęła powoli i najbardziej dyskretnie jak to było w ich wypadku możliwe przedzierać się w stronę sceny.
- Halo, halo. Wszyscy mnie słyszą? - spytała publiczność Serena, wyraźnie czerpiąc przyjemność z występu. - Miło mi powitać wszystkich mieszkańców Whitewall w te jakże radosne i pełne miłości dni!
Rozległy się oklaski i krzyki z widowni. Pisarka tymczasem kontynuowała swój występ.
- Wielu z was zastanawia się pewnie skąd moje nagłe pojawienie się tutaj. Czemu nie zapowiedziano mnie wcześniej? Otóż, prawda jest taka, że nie wiedziałam o tym festiwalu. Nie mniej, moja obecność tutaj nie jest przypadkiem. Tak, szanowni państwo, moja obecność tutaj to dzieło miłości i przeznaczenia!
Krąg, który właśnie przeciskał się przez wyjątkowo zbitą grupę fanek twórczości Sereny Kwarc, jęknął cicho.
- Jadąc tu do Whitewall zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w jednym z moich towarzyszów podróży. Ah, to wspaniałe uczucie nieporównywalne z niczym! Obawiam się jednak, że mój najmilszy przyjaciel nie był gotowy odwzajemnić mojego uczucia - wyjaśniła z żalem.
Tłum jęknął współczująco wyraźnie nie rozumiejąc jak ktokolwiek mógłby dać kosza tak urodziwej Smoczokrwistej.
- Lecz nie mam zamiaru się poddać! Wielokrotnie na kartach mych książek pisałam, że miłość jest w stanie pokonać największe przeszkody. To nie są puste słowa! Wierzę, że moje uczucie przezwycięży nieśmiałość mojego towarzysza. Dlatego, kochani, jeśli i wy macie problemy miłosne - nie poddawajcie się!
Znów rozległy się oklaski. Grupa zaczęła dochodzić do wniosku, że Serena bawi się zdecydowanie za dobrze.
- Wierzcie razem ze mną! Otóż zgłosiłam siebie i mojego ukochanego do odbywającego się tutaj konkursu na najlepszą parę! Figurujemy jako numer 137! Niestety mój towarzysz jeszcze nie dotarł. Nie mniej wierzę w niego! Wierzę, że nie zostawi mnie samej i dotrze tutaj! Czy wierzycie ze mną? - wykrzyknęła.
- WIERZYMY!!! - odpowiedział jej tłum.
Tymczasem grupa zbliżała się coraz bardziej do sceny. Niestety takie osoby jak Rufus bywają ciężkie do zamaskowania, nawet w tłumie. Serena zauważyła cichy pochód zmierzający w jej stronę. Odkaszlnęła i znów zwróciła się do widowni.
- Sama jednak nie przypuszczałam, że rzeczywistość jest tak podobna do romansu. Widzicie, kochani, introwertyczność mojego towarzysza to nie jedyna przeszkoda, jaka pojawiła się na mej drodze. Z powodów dla mnie nie do końca zrozumiałych pozostali moi towarzysze są przeciwni temu związkowi. Nawet teraz boję się, że w przypływie szaleństwa mogą wtargnąć na scenę - oznajmiła z lekkim przerażeniem.
Tłum zabuczał.
- Ona robi z nas strasznych antagonistów - zauważył Emery.
- I to bardzo skutecznie - dodał Albert.
- Ciekawe czy myśli, że to nas powstrzyma? - mruknęła Gwiazdka, która dalej przeciskała się przez tłum.
Serena kontynuowała:
- Jeśli to zrobią napełni mnie to wielkim smutkiem. Widzicie to tutaj mam zamiar się spotkać z moim ukochanym. Mam nawet dla niego prezent - to mówiąc wyciągnęła spod szaty niewielką brązową butelkę. Grupa zamarła patrząc na Serenę dzierżącą niebezpieczny eliksir. Ku swej frustracji, wciąż znajdowali się za daleko, by móc go jej odebrać. Smoczokrwista natomiast zaczęła wyjaśniać czym jest prezent:
- To specjalny alkohol jaki znalazłam specjalnie z myślą o moim ukochanym. Jak widać niewiele go zostało, ale to dlatego, że jest on tak rzadki. Wydałam majątek, by go kupić, ale jeśli niedane mi będzie podzielić się nim z ukochanym... to nie ma on żadnej wartości! - wykrzyknęła. - Więc jeśli moi towarzysze mi przeszkodzą to ten wyjątkowy napój zapewne skończy wylany do wodociągów! - oznajmiła hardo patrząc w stronę osłupiałego kręgu.
- Chciała pani chyba powiedzieć ścieków - wtrącił się mężczyzna prowadzący konkurs, o którego istnieniu wszyscy zapomnieli z powodu występu Sereny.
- Ah tak, ścieków. Racja - potwierdziła głucho, po czym dodała psotnie. - Przejęzyczyłam się, oczywiście.
Grupa w miedzyczasie stała osłupiała.
- No, to chyba nas powstrzymała - stwierdził Emery.
- Bardzo skutecznie - burknęła Gwiazdka. - Co my mamy teraz zrobić? - jęknęła.
- Czekać na Płomienia? - podsunął Rufus.
Jak na zawołanie przy wejściu na podium rozległy się zdziwione krzyki i po chwili na scenę wmaszerował odziany w biały płaszcz mężczyzna o czarno-popielatych włosach z nieco ponurą aurą wokół siebie, na którego Serena rzuciła się z radością w oczach.
- Płomień, na niego zawsze można liczyć - westchnęła Abyssalka.
- Wołałaś? - spytał głos zza jej pleców. Wyniesiona Otchłani odwróciła się gwałtownie, by ujrzeć przed sobą swojego byłego kolegę z pracy i obecnego towarzysza, który miał wyjątkowo niezadowoloną minę i najwyraźniej oczekiwał, że ktoś wyjaśni mu co tu się dzieje.
- P... płomień! Gdzie byłeś?! - wykrzyknęła zaskoczona Gwiazdka.
- Izolowałem się od pełnego miłości świata w czyjejś podziemnej komórce - stwierdził ponuro. - I nie, to nie jest przenośnia. Po tym jak musiałem skutecznie spacyfikować pewną natrętną sprzedawczynię bielizny - Abyssalka jęknęła cicho zdając sobie sprawę dokąd zmierza historia - poczułem, że jeszcze chwila i zrobię komuś poważną krzywdę. Dlatego ukryłem się gdzieś, gdzie moje oczy nie musiałyby oglądać wszechobecnych serduszek i artykułów komercyjnych wspierających akt kopulacji.
Wszyscy ponuro kiwnęli głową w akcie zrozumienia dla biednego Abyssala.
- Ale w takim razie skąd wiedziałeś, że jesteśmy tutaj? - spytał zdziwiony Emery.
- Bo Serena wysłała do mnie wiadomość, żebym przyszedł na ten plac i że będzie na mnie czekać. A niestety jej charm komunikacyjny działa tylko w jedną stronę, więc nie mogłem jej przekazać, że wolałbym gdyby jednak to ona poszła w jakieś bardziej odosobnione miejsce, gdzie łatwiej byłoby ją złapać.
- No tak - stwierdził Rufus. - To wyjaśnia co się z tobą działo, ale nie odpowiada na najważniejsze pytanie! - zauważył z emfazą. - Czemu jest was dwóch? - spytał wskazując na scenę.
Cała drużyna odwróciła się w stronę podium, na którym wciąż stała Serena, prowadzący konkurs oraz identyczna kopia stojącego przed nimi Wyniesionego Otchłani.
Grupa zamilkła na moment i spojrzała podejrzliwie na stojącego koło nich Płomienia.
- Ja jestem sobą - odparł z godnością Abyssal. - Na dowód mogę powiedzieć, że antidotum na ten felerny eliksir miłosny, którego uwarzenia tak oczekujemy w wersji optymistycznej powinno być gotowe jutro. A ta osoba na scenie to zapewne...
W tym momencie wszyscy (z wyjątkie Alberta, który jeszcze nie był zaznajomiony ze wszystkimi wrogami grupy na jakich należy w danym momencie zrzucać winę) jakby tylko czekali na sygnał krzyknęli:
- SYYYMFOOONIAAAA!!!
Sytuacja właśnie wyewoluowała z kiepskiej w znacznie gorszą.

Problemem numer jeden była Serena, w której niezbyt odpowiedzialnych rękach znajdował się eliksir oraz równie niebezpieczne, co lepkie łapki Symfonii. Problemem drugim, fakt, że mieli związane ręce. Groźba Smoczokrwistej zapewne wciąż pozostawała aktualna.
Pozostawało im tylko jedno wyjście.
- Płomień - stwierdziła z naciskiem Gwiazdka - marsz na scenę!
Płomień zrobił krok do przodu, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że nikt poza nim nie ruszył się z miejsca, więc zatrzymał się gwałtownie.
- Zaraz, chcecie, bym SAM poradził sobie z sytuacją? - spytał z wyrzutem.
- Nie mamy wyjścia - stwierdziła ponuro Gwiazdka. - Serena zagroziła, że jeśli ktoś poza tobą spróbuje wejść na scenę to wyleje resztę eliksiru do systemu wodnego Whitewall.
Rufus pocieszycielsko poklepał Abyssala po ramieniu.
- Los miasta jest w twoich rękach! - wyjaśnił z pełnym zaufania uśmiechem.
Mina Płomienia mówiła wszystko o tym co sądzi o Whitewall, Waltyłkowym festiwalu oraz rozbijających się po nim knujnych Serenach i Symfoniach. Wyniesiony Otchłani doszedł też do słusznego wniosku, że jeśli groźba Smoczokrwistej dojdzie do skutku to najprostszym sposobem rozwiązania problemu będzie chyba zrównanie miasta z ziemią. Z tą myślą ruszył w stronę podium.

Symfonia po tym jak w widowiskowy sposób przerwała występ Johanna i trochę ochłonęła po swoim wybuchu zazdrości zdała sobie sprawę, że sędzia zachowywał się cokolwiek dziwnie. Wygłaszanie publicznie monumentalnego eposu o jakimś pokracznym chłystku było dość zdecydowanie nie w jego guście. Pośród szminek, bielizny w serduszka oraz "słodkości dla zakochanych" jej ciekawość zapłonęła. Niedługo później wypatrzyła w tłumie Serenę, która biegła gdzieś z szerokim uśmiechem na ustach, Abyssalka niewiele myśląc zaczęła ją śledzić.
Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Smoczokrwista bowiem dzięki swojej reputacji załatwiła sobie występ podczas konkursu par, wpisując się na ostatnią chwilę na listę uczestników. Symfonia podejrzewała, że jej parą będzie ten dziwaczny Infernal, ale ku swojemu zdziwieniu odkryła, że Serena wpisała na listę Płomienia.
W tym momencie Abyssalka pozwoliła sobie na chwilę porządnego zastanowienia na temat tego co mogło wydarzyć się przez ostatnie półtora tygodnia w Gethamane, gdyż wtedy ostatnio widziała drużynę i co ważne, wszyscy wydawali się być na tyle zdrowi na umyśle na ile zawsze byli.
Tymczasem Serena usiadła koło mężczyzny odpowiadającego za efekty dźwiękowe, wokół którego leżało mnóstwo przeróżnych instrumentów, czekając na moment kiedy będzie mogła wystąpić. Symfonia, która na szybko ucharakteryzowała się na sprzątaczkę i zamiatała w pobliżu zauważyła, że Smoczokrwista dyskretnie wyjęła spod pancerza niedużą butelkę, której przyglądała się wyczekująco przez pół minuty, po czym pocałowała ją lekko mamrocząc pod nosem coś co brzmiało jak "proszę, przynieś mi szczęście".
Symfonia była coraz bardziej zaintrygowana, dlatego gdy nadszedł czas jej występu zmieniła się w Płomienia i weszła na scenę powitana wielkim uściskiem przez Serenę i burzą oklasków z widowni.

- Miło widzieć, że postanowił pan jednak spotkać się ze swoją ukochaną - zauważył prowadzący.
- Nie mógłbym zostawić jej samej - odpowiedział stojący na scenie Płomień. - Serena potrafi strasznie nabroić, gdy tylko spuści się ją z oczu.
Smoczokrwista zaśmiała się.
- Nie mów! Zniknęłam tylko na chwilę, byśmy mogli wziąć udział w tym konkursie.
- Mogłaś najpierw spytać mnie co myślę o wzięciu w nim udziału - zauważył Płomień.
- Ale jakbym cię spytała to mógłbyś się nie zgodzić - zauważyła z żelazną logiką Serena.
- I jak ja mam się z tobą kłócić - stwierdził czule Abyssal klepiąc ją po głowie.
Widownia w międzyczasie rozpływała się obserwując tą wymianę zdań. Zaś "źli towarzysze Sereny" patrzyli niedowierzająco na scenę rozgrywającą się na ich oczach.
- Myślicie, że gdyby Płomień też wypił eliksir to... to by tak wyglądało? - spytał Emery.
- Kto wie, kto wie - odparła Gwiazdka z trwogą w głosie. Abyssalka nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek ujrzy tę dwójkę migdalącą się i nawet świadomość, że ten Płomień jest tak naprawdę Symfonią niewiele pomagała.

W międzyczasie była pracownica Kochanicy dalej nie wiedziała co się dzieje. Cała ta farsa stawała się dziwniejsza z minuty na minutę, ale jednocześnie udawanie zakochanego Płomienia było tak niecodzienne, że aż śmieszne. Co prawda rzeczony Wyniesiony Otchłani, zapewne skróci ją o głowę, gdy tylko się dowie, ale chwilowo...
- Z drogi - rozległ się ponury głos, gdzieś pod sceną. W tym momencie rozległy się przerażone krzyki, a na podium powoli wszedł prawdziwy Płomień. Prowadzący zamilkł ze zdziwienia albo ze strachu, gdyż Abyssal wyglądał jakby miał dzisiaj wyjątkowo zły dzień. I nie było to w żadnym wypadku mylne wrażenie.
Oczy obu Płomieni spotkały się, po czym ten który wszedł na scenę, sięgnął po miecz i wycedził:
- Masz pięć sekund, by zniknąć mi z oczu podróbko.
Symfonia zawahała się usłyszawszy tę groźbę. Z jednej strony jej życie znalazło się właśnie w sporym niebezpieczeństwie, ale z drugiej tajemnica dziwnego zachowania Johannowego kręgu dalej pozostawała dla niej nierozwiązana. Co więcej Abysalka widziała, że obok niej wciąż stoi kompletnie niepoczytalna Serena, której obecność zapewne powinna utrudnić Płomieniowi zaatakowanie jej.
Prowadzący konkurs stał z rozdziawioną buzią, by nagle momentalnie się pozbierać.
- Niewiarygodne, proszę państwa! Na scenę właśnie wszedł drugi mężczyzna wyglądający jak kochanek panny Sereny. Cóż za niespodziewany zwrot akcji. Który z dwóch obecnych tutaj jest prawdziwym Sergiuszem Judaszem Płomieniem?
Właściwy Abyssal nawet nie drgną usłyszawszy pełne imię wymyślone przez Smoczokrwistą. Tak samo Symfonia, która widziała już wcześniej zgłoszenie i zdążyła się wyśmiać przed podszyciem się pod Płomienia. Grupa miała mniej szczęścia, gdyż Emery zaczął się regularnie chichotać, Gwiazdce opadła szczęka, a Rufus zauważył z zaciekawieniem.
- Czyli Płomień jednak ma imię. Czemu je przed nami ukrywał?
Grupa próbowała coś odpowiedzieć, ale ich słowa utonęły w dalszym ciągu relacji:
- Napięcie rośnie. Żaden z obecnych mężczyzn nie chce ustąpić. Panno, Sereno wie pani może który jest prawdziwy?! Panno Sereno? ...panno Sereno? - spytał z niepokojem. Smoczokrwista zachwiała się lekko mamrocząc teatralnym szeptem "Dwóch Płomieni! Dwóch! Te możliwości...." i w egzaltowany sposób padła w ramiona prowadzącego konkurs, który zmuszony był z tego powodu przestać chwilowo mówić, jednakże podtrzymywanie omdlonej Sereny zdawało się mu tę niedogodność w pełni kompensować.
- Kochanie, nic ci nie jest? - spytała Symfonia. W tym momencie też schyliła się unikając ataku mieczem. Płomień niezadowolony cofnął się i warknął.
- Jeszcze jedna słodka gadka, a utnę ci struny głosowe - wycedził. Zazwyczaj zapewne po prostu zaatakował by po raz drugi, ale cały absurd dzisiejszego dnia zaczynał brać nad nim górę. W dodatku Symfonia ustawiła się tuż przed prowadzącym , który wciąż trzymał teatralnie omdloną Serenę.
- Rozumiem, że jesteś zazdrosny, ale to nieładnie wchodzić pomiędzy szczęście dwojga Wyniesionych - odparła przewrotnie Symfonia.
Tym razem w zgodzie ze swoim charakterem Płomień nie odpowiedział tylko znowu zaatakował, ale jego przeciwniczka wciąż starannie unikała kolejnych wymierzonych w nią ataków. W dodatku cały czas stawała tuż przy Smoczokrwistej utrudniając mu swobodę ataków. Niech Otchłań pochłonie przeklęte święta Waltyłkowe, kiedy nic nie idzie dobrze...
- Odsuń się od Sereny! - krzyknął zdenerwowany próbując w ten sposób zaskoczyć Symfonię. Plan częściowo zadziałał, gdyż udało mu się wreszcie ją trafić, ale w ostatniej chwili Abyssalka przyblokowała atak sztyletem, unikając poważnej rany. Płomień zamachnął się, by zadać kolejny atak, ale w tym momencie dostrzegł nagły ruch za Symfonią, który zmusił go do zatrzymania się. Serena weszła pomiędzy dwóch walczących Płomieni i oznajmiła z emfazą.
- Dosyć tej walki panowie! Przemoc niczego nie rozwiąże.
Płomień rozważył czy przypadkiem nie skorzystać z okazji i nie pozbawić Smoczokrwistej przytomności, ale ta patrzyła na trzymany przez niego miecz z oczekiwaniem i Abyssal zmuszony był go schować. W międzyczasie Symfonia wstała i patrzyła z ciekawością na dalszy rozwój wypadków.
- To który z was lepiej włada mieczem nie jest dostatecznym dowodem prawdziwości któregokolwiek z was! - kontynuowała Serena. - Istotnie, istnieje tylko jeden słuszny dowód! - zakrzyknęła. - Wasze uczucia! Tylko prawdziwy Płomień będzie w stanie odwzajemnić moje uczucia!
Tłum znów zaczął wiwatować. Wszyscy z napięciem oczekiwali jaki test postawi przed nimi Serena. Ta przeszła kawałek, tak by stanąć przodem do obu Płomieni i bokiem do widowni, po czym wyciągnęła spod zbroi niedużą butelkę...
- Tylko prawdziwy Płomień wypije teraz przy wszystkich ten cudowny alkohol!
Rozległy się brawa i krzyki widzów, a dwaj mężczyźni spojrzeli podejrzliwie na zawartość trzymanej przez Smoczokrwistą flaszki.

Stojąca niedaleko sceny grupa patrzyła na postawione przez Serenę ultimatum z niepokojem. Gwiazdka rozważała zniszczenie butelki z odległości, ale Serena posłała im dyskretne spojrzenie dające do zrozumienia, że wszelkie próby ingerencji źle się skończą i cały czas obserwowała swój krąg kątem oka. Płomień i Symfonia stali niezdecydowani. Oboje zdawali się mieć opory przed skosztowaniem zawartości, co zresztą było całkiem naturalne, gdyż jedno nie wiedziało co zawiera butelka, a drugie było tego boleśnie świadome.
- Ja się napiję - stwierdził jeden z nich wyciągając ręke po butelkę, ale Serena cofnęła ją gwałtownie. - O nie, nic z tego. Podejdź tu i otwórz buzię - poinstruowała, widząc niedowierzające spojrzenie wyjaśniła. - W tym momencie nie mam pewności który z was jest prawdziwy, więc nie mogę wykluczyć scenariusza, że ten fałszywy chwyci butelkę i ucieknie. Dlatego jedyną opcją jest bezpośrednie wlanie napoju do buzi. Tylko nie mówcie, że się wstydzicie - odparła wesoło.
Ten Płomień, który poprosił o butelkę cofnął się nieznacznie. Najwyraźniej Serena trafnie rozgryzła jego plan. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie krok do przodu zrobił drugi Abyssal.
- Ja się napiję - oznajmił.
Twarz Sereny rozjaśniła się. Szybko odkorkowała butelkę, a Płomień pochylił się pozwalając, by Smoczokrwista wlała mu zawartosć butelki do buzi.
Cała widownia zamarła, ale najbardziej zamarłym fragmentem widowni było miejsce, gdzie stał krąg. Grupa zdawała sobie bowiem doskonale sprawę, że Płomień w życiu nie dałby się napoić eliksirem miłosnym. Co oznaczało, że Serena zapewne zaraz wzbogaci się o olbrzymi problem jakim jest zakochana Abyssalka...

Excel porządkowała nieco laboratorium. Początkowo tego nie zauważyła, ale Serena i Johann nie tylko wzięli butelkę z eliksirem miłosnym, ale z jakiegoś powodu buszowali też w szafce z naczyniami, doprowadzili do zniknięcia dużej paczki waty i nie wiedzieć czemu najwyraźniej korzystali ze zlewu, gdyż dwie kolby wisiały na suszarce schnąc.
- Doprawdy, co oni kombinowali? - spytała z lekką irytacją Excel. Nie mogła zrozumieć czemu bez potrzeby zrobili bajzel.
Antidotum na szczęście wyglądało na nietknięte. Revan zajmował się nim obecnie w schowku obok, który zaprojektowano tak, by można było ustawić w nim odpowiednią temperaturę. Excel cieszyła się, że udało jej się wrobić swojego gościa w przeprowadzenie tego etapu tworzenia antidotum, który wymagał siedzenia w chłodzie.
Solarka wróciła do krążenia po laboratorium i sprawdzania co jeszcze mogła nabroić niesforna dwójka Wyniesionych. Jej wzrok powędrował do biurka, o którym do tej pory zapomniała. Nagła dostawa nieprzytomnego i rannego Johanna sprawiła, że Excel nie zdążyła jeszcze sprawdzić czy ktoś nie grzebał w leżących w nim papierach. Podeszła do mebla i w tym momencie zdała sobie sprawę, że kopnęła coś. Spojrzała w dół. Ukryte pod biurkiem stało drewniane pudełko średniej wielkości.
Excel niewiele myśląc podniosła je i otworzyła. W środku obłożone dla bezpieczeństwa watą znajdowała się pusta butelka po piwie, którym Solarka poczęstowała wcześniej Johanna oraz jedno z naczyń z jej szafki, które wypełnione było jasnobrązowym płynem. Medyczka spojrzała na te skarby lekko zdziwiona, a potem uświadomiła sobie co najwyraźniej ma przed oczami.
- Na niebiański karnet do Słońcowego Pudełka Przyjemności! - wykrzyknęła. - Trzeba ich zaraz powiadomić!

Symfonia uznała, że ryzyko jest warte podjęcia. Cała ta tajemnica dziwnego zachowania Johanna i Sereny męczyła ją, a zawartość tej butelki zdawała się mieć z tym jakiś związek. Płomień co prawda wyraźnie nie miał zamiaru kosztować zawartości, ale Abyssalka była pewna, że Smoczokrwista raczej nie próbuje otruć swojego towarzysza. Na jej twarzy było widać wyraźne oczekiwanie, ale brakowało śladu jakichkolwiek złych intencji.
- Ja się napiję - oznajmiła i natychmiast przyklęknęła otwierając usta, a Serena równie szybko wlała do nich zawartość butelki. Nikt nie miał czasu zaprotestować. Widownia zamilkła oczekując tego co powie szczęśliwy wybranek po przełknięciu napoju.
Symfonia wstała powoli wciąż patrząc uważnie na Serenę, która uśmiechała się w nieco smutny sposób. Abyssalka otworzyła usta. Wszyscy czekali w ciszy.
- Wyjątkowo kiepskie piwo, Sereno - oznajmiła Abyssalka krzywiąc się.
- No, nie? - zgodziła się z nią Smoczokrwista. - Johann mówił, że to najgorsza marka z jaką się spotkał.
- Muszę się z nim zgodzić.
Serena wciąż uśmiechając się niejednoznacznie minęła Abyssalkę i stanęła przed Płomieniem. Ten patrzył zdziwiony na całą scenę wciąż mając problem ze zrozumieniem co właśnie się wydarzyło. Smoczokrwista objęła go i przytuliła nim zdążył się odsunąć.
- Szkoda, że jednak mi nie zaufałeś - powiedziała nieco smutnym tonem - ale w sumie spodziewałam się, że tak będzie. To było zbyt w twoim stylu.
Płomień błyskawicznie skorzystał z okazji i dyskretnie uderzył Serenę pozbawiając ją przytomności, po czym wyjął z jej ręki butelkę. Była to bez wątpienia ta sama flaszka, w której znajdował się eliksir miłosny.
- O co tu chodzi? - spytał cicho siebie, biorąc na ręce nieprzytomną Smoczokrwistą. Zachowywał się, tak, by tłum nie zauważył, że Serena została spacyfikowana. Zrobił to zresztą tak przykonywująco, że schodząc ze sceny został nagrodzony oklaskami.
- To była proszę państwa para numer 137 - zakrzyknął jeszcze prezenter. Tłum wiwatował. Płomień ruszył w stronę grupy, która torowała już sobie drogę ku niemu i Serenie. Symfonia tymczasem zniknęła ze sceny skutecznie ukrywając się przed wzrokiem ciekawskich.
Wyniesiony Otchłani tymczasem pochłonięty był dość ważną kwestią - jeśli to co wypiła Symfonia to nie był eliksir miłosny to gdzie w takim ukryła go Serena?
Płomieniu, Abyssal usłyszał nagle glos Revana, rozpoznając jednocześnie jego zaklęcie komunikacyjne.
Właśnie schwytaliśmy Serenę, przekazał.
To dobrze. Czy reszta kręgu jest z tobą? Mam do przekazania dość ważną informację.
Tak, są ze mną, potwierdził Płomień. O co chodzi?
Excel właśnie powiadomiła mnie, że znalazła w laboratorium eliksir miłosny. Wygląda na to, że Serena i Johann wcale nie wzięli go z laboratorium, a jedynie wynieśli butelkę. I chyba jeszcze ją umyli...
Układanka wreszcie ułożyła się w całość.
Oraz wlali do środka piwo, tak by wyglądało, że mają eliksir, dopowiedział.
Tak w istocie mogło być, potwierdził Revan. W każdym razie skoro odzyskaliście już Serenę to wracajcie do laboratorium. Będziemy na was czekać.
Revan rozłączył się. Płomień natomiast pozwolił sobie na chwilę uświadomienia.
Jeśli eliksir nie został zabrany to w istocie nigdy nie istniała realna potrzeba by szukali Sereny i Johanna w całym Whitewall. A to oznacza, że wszystkie nieszczęścia i cierpienia dzisiejszego dnia mogłyby zostać uniknięte, gdyby wszyscy zostali w laboratorium i tam poczekali aż zakochana dwójka wróci ze spaceru...
Patrząc na zbliżających się Rufusa, Emery'ego, Alberta i Gwiazdkę Płomień stwierdził, że jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie miał takiej ochoty powiedzieć "A nie mówiłem".


Statek Sereny powoli leciał w stronę Gethamane. Excel co prawda zaproponowała, by drużyna została w Whitewall, ale festiwal Waltyłki miał jeszcze trwać przez kilka dni, a praktycznie nikt z obecnych nie chciał tego doświadczyć. Dlatego też, gdy tylko Serena i Johann wypili antidotum, grupa zebrała się i szybko opuściła miasto obiecując, że przyjadą innym razem.
Festiwal Waltyłki i wydarzenia związane z felernym eliksirem pozostawiły głęboką traumę u większości członków kręgu. Johann, gdy tylko wrócił do zmysłów upił się, byle tylko zapomnieć o tym do czego niemal doszło. Albert wbrew zapewnieniom, że wszystko jest w porządku pozostawał zamknięty w kajucie. Gwiazdka i Płomień dochodzili do siebie po okropnościach jakie doświadczyli, zaś Emery stwierdził, że nadmierna ilość serduszek była niesmaczna. Tylko Serena, Revan i Rufus wyszli z tej przygody bez większego szwanku na psychice.

Płomień stał właśnie na pokładzie statku. Z powodu ciemnych chmur nie odczuwał takiego dyskomfortu jak zwykle, gdy wychodził na zewnątrz w ciągu dnia.
- O, Płomień - usłyszał za sobą głos. Był to bez wątpienia głos Sereny. W pierwszym momencie Abyssal sięgną po miecz, ale natychmiast przypomniał sobie, że Smoczokrwista została już wyleczona z zauroczenia. Nie mniej nie odwrócił się. Nie miał ochoty widzieć Sereny.
- Potrzebujesz czegoś? - spytał.
- Niekoniecznie. Po prostu zdziwiłam się, wszyscy ostatnio siedzą w kabinach - zauważyła niewinnym tonem, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z czego to wynika. - Choć w sumie możesz coś dla mnie zrobić. Powiedz jak podoba ci się ten strój.
Płomień z westchnieniem odwrócił się.
Serena miała na sobie jasnoróżową suknie z mnóstwem falbanek i kokardek. Strój był przesłodzony i absolutnie przeładowany dodatkami.
To była pierwsza nagroda w konkursie na najlepszą parę.
- Doszło dzisiaj - wyjaśniła Smoczokrwista.
Abyssal spojrzał z niezadowoleniem na strój.
- Po co pytasz się mnie o zdanie. Myślę, że wiesz jaką uzyskasz odpowiedź.
- Ponieważ w obecnej chwili identyczną odpowiedź dostanę zapewne od każdej innej osoby na tym statku, więc nie robi większej różnicy czy spytam ciebie czy kogoś innego - wytłumaczyła spokojnie.
- Jeśli koniecznie musisz wiedzieć. Jest absolutnie paskudny - stwierdził Płomień odwracając się tyłem.
- Tak myślałam - przyznała Serena z uśmiechem. - Lepiej pójdę włożyć coś zwykłego. Nigdy nie lubiłam tego typu sukni.
Po chwili rozległ się odgłos kroków, gdy kobieta schodziła pod pokład.
Płomień odetchnął z ulgą. Miłość może i zachwyca domorosłych poetów i pisarzy, ale prawdziwe życie jest o wiele przyjemniejsze bez niej.