niedziela, 27 lutego 2011

Eurythmy 1 "Dylematy niespodziewanego intruza"

Dziewczyna z frustracją wrzuciła niedbale złożoną koszulę z powrotem do szafy i złym spojrzeniem ogarnęła pokój. Co i rusz jej wzrok napotykał na porozwieszane lub porozrzucane w różnych miejscach bluzki, spodnie, swetry... Nie, to zdecydowanie nie prowadziło jej do rozwiązania. Niechętnie zaczęła zbierać część rzeczy i już nieco schludniej chować je do szafy. Choć jej ruchy wydawały się chaotyczne, uważny obserwator dostrzegłby, że robiąc to, bardzo starannie unika patrzenia w stronę drugiej szafy, w której drzwi wbudowano lustro.
Koło tego mebla, umieszczone na wieszakach na ubrania wisiały dwa mundurki szkolne. Było wyraźnie widać iż pochodzą z jednego zestawu, choć możnaby patrząc na nie bez problemu zagrać w "znajdź pięć różnic". Mieszkanka tego pokoju zapewne poprzestałaby jednak na pierwszej różnicy: ten po lewej jest męski, a po prawej żeński.
Gdy większa część powywlekanych z szafy ubrań wróciła na miejsce dziewczyna uznała, że nie ma co odwlekać koniecznej decyzji. Stanęła przy szafie kontemplując oba stroje i najwyraźniej próbując wybrać jeden.
W lustrze odbijała się sylwetka dobrze zbudowanej przedstawicielki płci żeńskiej o nieposłusznych ciemnych włosach. W kiepskim świetle mogłyby uchodzić za czarne, jednak bliższe przyjrzenie się ujawniało, że kolorem przypominają raczej przetarte czarne dżinsy. Poza tym jej fryzura wyglądała dość dziwnie, gdyż zdawało się, że różne kosmyki włosów mają własną wolę i niezależnie od innych decydują czy powinny być proste, czy może odstawać na boki. Jej oczy były ciemnobrązowe, a spojrzenie balansowało między znudzeniem, a drwiną. Za to budowa ciała (dobrze widoczna, gdyż jej posiadaczka była w tym momencie tylko w bieliźnie) sugerowała, że dziewczyna nigdy nie była zbyt eteryczną i bezczynną osobą. Lekko wystający brzuch świadczył o tym, że problem z nadwagą nie stanowił nieznanego jej problemu, zaś drobne blizny, niewidoczne na pierwszy rzut oka, mogły oznaczać problemy ze sprawnością ruchową, pecha do wypadków albo przesadną brawurę w życiu. Możliwe, że wszystko naraz.
Stała tak przez chwilę wiercąc wzrokiem dziurę w wywieszonych mundurkach, ale najwidoczniej podjęcie decyzji stanowiło w tym momencie problem nie do pokonania.
- Może jakaś sugestia? - rzuciła do powietrza.
Odpowiedziała jej tylko cisza, ale dziewczyna nie oczekiwała nic usłyszeć. Była sama w pokoju, a zdecydowanie nie miała zamiaru brać pod uwagę sugestii jakiegokolwiek bytu, który pojawiłby się nagle w pobliżu bez jej wiedzy.
Szukając jakiegoś rozwiązania jej wzrok padł na stół i leżące na nim rzeczy. Los ulitował się nad nią. Na krawędzi blatu leżała moneta. Dziewczyna szybko zidentyfikowała ją jako koronę słowacką, pozostałość po jakiejś dawnej wycieczce zagranicznej. Przedmiot obecnie bezwartościowy, gdyż jedyne do czego się nadawał po wejściu Słowacji do strefy euro to odblokowywanie wózków w supermarkecie. Nie mniej ten niepozorny drobiazg miał właśnie znaleźć drugi cel swojej egzystencji.
- Reszka żeński mundurek, orzeł męski - oznajmiła głośno.
Z nabożeństwem umieściła monetę na palcach, po czym pstryknęła. Próba ta niestety skończyła się niepowodzeniem, gdy nieposłuszny bilon zsunął się jej z palca, zamiast poszybować w górę. Zdenerwowana podniosła go i jeszcze raz ustawiła do rzutu. Wzięła głęboki oddech, skoncentrowała się i znów pstryknęła. Tym razem moneta pokonała siłę grawitacji i poszybowała w powietrze. W tym momencie jednak parę rzeczy wydarzyło się na raz. Po pierwsze, dziewczyna zdała sobie sprawę, że COŚ właśnie dostało się do jej pokoju. Po drugie, okno otworzyło się gwałtownie do środka. Po trzecie, niezidentyfikowany świecący obiekt zatrzymał się i zawisł tuż przed lokatorką pokoju. Sekundę później blask zniknął, a tajemniczy intruz okazał się być niedużym żółtym stworkiem z lekko kocimi uszami i długim ogonem zakończonym ni to sierścią, ni to błoną w kształcie płomieni. Jednocześnie moneta straciła całą energię kinetyczną jaką posiadała i posłuszna prawom fizyki zaczęła spadać prosto na tajemniczego stworka. Zaskoczony tym, przybysz odruchowo złapał monetę. Spojrzał na nią, a potem jego wzrok padł na wciąż nie do końca ubraną dziewczynę. Ta przyglądała mu się z miną, która stanowiła kombinację niechęci i niedowierzenia, choć gość nie mógł oprzeć się wrażeniu, że odnoszą się one nie tyle do jego wyglądu, co niezapowiedzinego pojawienia. Obie postacie patrzyły na siebie w ciszy zakłócanej tylko przez pojedyńcze hałasy dochodzące przez okno.
- Puść ją - odezwała się w końcu dziewczyna.
Stworek mrugnął.
- Słucham? - jego głos przypominał jej nieco dziecinny sposób mówienia chłopców tuż przed ich wejściem w okresem dojrzewania.
- Moneta. Puść ją - powtórzyła, wskazując na wciąż trzymany przez przybysza bilon. - I najlepiej lekko podkręć, żeby wyglądało jakby nic nie przerwało jej spadania.
Przybysz spojrzał na trzymany w łapkach przedmiot jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu, zerknął jeszcze na chwilę w stronę dziewczyny, po czym wykonał to o co go poprosiła.
Kręcąc się lekko moneta odbiła się od podłogi. Oboje śledzili jak bilon ląduje na krawędzi, po czym szybko wtacza się pod szafę gdzie, sądząc po odgłosie, zderzyła się ze ścianą i zatrzymała.
Dziewczyna spojarzała ponuro na zdradziecki mebel. Szybko jednak jej wzrok zwrócił się w stronę tajemniczego przybysza.
- Ty! - stwierdziła wskazując na niego.
- Ja? - spytał lekko zdziwiony. Zaskoczenie sprawiło, że jego głos zabrzmiał jeszcze młodziej.
- Tak, Ty! - stwierdziła krótko odwracając się w stronę drugiej szafy, przy której wciąż wisiał jej nierozwiązany dylemat. - Który strój mam włożyć?
Stworek podleciał bliżej i spojrzał na dwa uniformy.
- To są mundurki szkolne - zauważył.
Dziewczyna kiwnęła głową i odparła lekko ironicznie:
- Owszem, mundurki. O ile nie wiesz, jutro jest pierwszy września. Rozpoczęcie drugiego semestru. I muszę coś na siebie włożyć. A teraz, jako że moneta która miała rozstrzygnąć ten problem znajduje się pod szafą - TY powiedz mi KTÓRY z tych strojów mam jutro przywdziać!
Przybysz zdecydowanie nie spodziewał się, że ktoś będzie go dzisiaj zmuszał do wyboru ubrań. I najwyraźniej wciąż nie do końca rozumiał czemu to zadanie spadło na niego. Popatrzył zakłopotany na dwa zestawy ubrań i bąknął pierwsze co mu przyszło do głowy:
- Jesteś dziewczyną, powinnaś chyba nosić żeński mundurek. Nieprawda? - jego głos wciąż brzmiał niepewnie, jakby odgrywał rolę do  której nie został przygotowany.
Nastolatka pokiwała głową na jego słowa.
- Tak, tak - mówiła cicho pod nosem podchodząc do szafy i biorąc do ręki żeński uniform. Spojrzała na niego z uśmiechem. Po czym schowała go do szafy. - Tak, zdecydowanie miałam dobry pomysł, by włożyć jutro męski mundurek - stwierdziła głośno, zamykając drzwi.
Stworek popatrzył na nią zszokowany.
- A.... ale... w takim razie po co mnie pytałaś?! - wykrzyknął niezadowolony.
- Ty - mruknęła i jej głos, który do tej pory brzmiał trochę twardo i nieprzyjaźnie, ale z gruntu rzeczy niegroźnie, nabrał nagle ostrości brzytwy. Z zaskakującą dla przybysza szybkością dziewczyna wystrzeliła lewą rękę w jego stronę. Dwa złączone palce zatrzymały się tuż przed szyją żółtego stworka, a podejrzliwe spojrzenie brązowych oczu wwiercało się w niego. - Nie zwykłam - rzekła głośno, lodowato zimnym tonem - słuchać porad dziwnych bytów, które wpakowują się do mojego pokoju bez uprzedzenia - w tym momencie przybysz z zaniepokojeniem zdał sobie sprawę, że dziewczyna emanuje aurą niebezpieczeństwa. Choć czy to była aura? Może to tylko nagła zmiana jej zachowania... Ale te rozważania przerwała ostatnia część zdania - i nie raczą nawet wyjawić swojego imienia.
Zaraz.
- Nie, nie przedstawiłem się?! - stworek jęknął z przerażeniem, jak uczeń złapany przez nauczyciela na ściąganiu. Niewzruszony wzrok dziewczyny potwierdził jego obawy.
- Ja... ja przepraszam! - jęknął i zaczął gwałtownie kłaniać się w powietrzu. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam... - szybko jednak się uspokoił i wyprostował do pionu.
- Jestem numer 6302387719035.... - stworek nagle urwał, zmieszany. - Nie, to nie tak! Nazywam się Mordekasgrowariondlefuqexioprilludobwrekhtasspof....
Dziewczyna w milczeniu słuchała imienia tej dziwnej istoty, które brzmiało jak długi losowy ciąg literek. I jak podejrzewała, właśnie nim było.
- To za długie - powiedziała, przerywając monolog stworka.
- ...pbexcijasku... za długie? - wciąż unoszący się w powietrzu przybysz przechylił główkę i spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Dziewczyna w duchu stwierdziła, że jest on na swój sposób słodki, co wcale nie oznaczało, że pozbyła się podejrzeń względem swojego niecodziennego gościa. Próba wywołania próchnicy w końcu też klasyfikuje się jako szkodliwe działanie.
Stworek wciąż wisząc w powietrzu niepewnie złożył łapki.
- Ja... ja przepraszam, że tak źle idzie, ale to... to mój pierwszy raz... i... - postać pochyliła głową ze skruchą.
Dziewczyna opuściła palce z westchnieniem.
- Najprawdopodobniej popełniam największy błąd mojego życia nie wyrzucając cię teraz za okno, ale jak Arashi lubi mi wypominać - gdzieś w głębi mojej wrednej i pokręconej duszy mam jednak dobre serce. Dlatego zrobimy to w ten sposób: ja się teraz ubiorę i zamknę okno, bo jeszcze chwila i tu przeziębienia dostanę, a ty w międzyczasie zbierzesz się do kupy i ustalisz co chcesz mi powiedzieć. I omówimy to przy herbacie. Pasuje?
Stworek kiwnął głową i spojrzał na dziewczynę z wdzięcznością. Ta jednak poszła już zamknąć okno i nie oglądała się na niego. Widząc to istota przeleciała na łóżko i wylądowawszy na nim zatopiła się w myśli. Było to na rękę mieszkance pokoju. Dzięki temu nie widział jej twarzy, gdy na moment pozwoliła uzewnętrznić się swoim uczuciom.

środa, 23 lutego 2011

Eurythmy prolog

Dwa słowa - niepotrzebny wstęp.


To był pokój, choć może hala to lepsze określenie, gdyż pomieszczenie nie miało funkcji mieszkalnej, a wysoki strop i kilkadziesiąt metrów długości i szerokości sprawiały, że bardziej kojarzyło się ono z hangarem. Kiedy jeszcze stało puste, wielu pracowników sugerowało by zrobić tu basen, ale ostatecznie umieszczono go na wyższym piętrze. Oficjalne stanowisko było takie, że basen ma przede wszystkim służyć kadetom i dlatego nie ma sensu umieszczać go w podziemiach, gdzie przybywali głównie pracownicy i technicy. Nieoficjalne natomiast głosiło, że to pokój został źle zbudowany - architekt zwyczajnie zapomniał, by poprowadzić w pobliżu węzeł ciepłowniczy, co zaowocowało tym, że stała temperatura utrzymywała się tutaj w okolicach od zera do pięciu stopni Celsiusza.

Maksymilian pocieszał się tą myślą. Odkąd sprowadzono tu machiny, po tym jak szefostwo wreszcie zgodziło się na upchnięcie ich w tym niewykorzystanym pomieszczeniu, temperatura wzrosła do całych dziesięciu stopni, a gdy elektronika się przegrzewała dochodziła nawet czasem do piętnastu. Nie zmieniało to faktu, że zwyczajowo on i Kornel musieli nosić ciepłe podkoszulki pod uniformami oraz grube wełniane skarpety, ale za to mieli wreszcie trochę wolnego miejsca. Wszystko było lepsze od "składziku", który wcześniej okupowali. Wbrew nazwie miał on całkiem duże rozmiary, ale maszyny zajmowały tam całą przestrzeń. Tutaj było już trochę lepiej. Co prawda trzy czwarte pokoju wciąż były zajęte przez niezbędny do ich pracy sprzęt, a po podłodze walało się dość rozmaitych rur i kabli, by każdy gość potknął się o nie przynajmniej raz, ale w porównaniu do całych pięciu metrów kwadratowych wolnej powierzchni, jakimi wcześniej dysponowali był to niemal luksus. Zimny luksus, ale zawsze.

Maksymilian znów zlustrował kilkanaście wiszących przed nim ekranów i wyświetlane przez nie dane i obrazy.
- Co za natłok... - mruknął do siebie patrząc na kilka, na których z zawrotną prędkością przewijały się obrazy. Dla przeciętnej osoby wygladało to jak przyprawiająca o epilepsję feria kolorów, ale Maksymilian pracował na tym stanowisku już dość długo, by rejestrować co się mniej więcej dzieje na ekranach. Tym razem jednak obrazy przewijały się zbyt szybko nawet jak dla niego. Lekko zaalarmowany zerknął na wykres funkcji życiowych Kornela, ale nie zauważył żadnych niepokojących zmian. Wszystkie wskaźniki były w normie. Maksymilian westchnął lekko, jednocześnie włączając wodę na herbatę i wciąż zerkając na barwne ekrany. Dwie minuty później elektryczny czajnik pstryknął oznajmiając, że woda osiągnęła już temperaturę stu stopni, jednocześnie z głośnika dobiegło piknięcię. Maksymilian zgrabnym ruchem wrzucił torebki z herbatą do kubków i zalał je wodą, do jednej z nich wsypał cukier i zamieszał. W międzyczasie stojąca pod ścianął kapsuła otworzyła się, skrzypiąc lekko (technik zanotował w pamięci, że trzeba ją będzie naoliwić), a po chwili wygramolił się z niej kolejny mężczyzna. Wyglądał on na lekko oszołomionego, ale mimo to wydostał się bez problemu z kapsuły i nieco chwiejnie podszedł do Maksymiliana, który właśnie kończył rytuał parzenia herbaty.
- Co za jazda - mruknął mężczyzna z kapsuły, Kornel, jednocześnie biorąc kubek z nieosłodzoną herbatą.
- Widziałem. To zajmie chyba tyle miejsca co pięć zwykłych nagrań. Co to do cholery było?
Kornel wypił łyk swojej gorącej herbaty.
- Rozszczepienie. Co najmniej kilka alternatywnych przyszłości i każda dość silna, by zostawić ślad. Generalnie z tego nagrania nikt nie będzie miał raczej większego pożytku - mężczyzna zamyślił się na moment. - Właściwie dla kogo jest to nagranie? Dla kogoś ze starszyzny?
Maksymilian pokrecił głową, zgarniając jedną ręką kilka dokumentów leżących przy konsoli.
- Skądże, od tygodnia robimy nagrania dla nowalijek. Numer 63023877190... itd. Trzy linijki cyfer i imię na dwie. Podstawowe szkolenie, seryjny model, brak dodatkowych uwag, standardowa misja.
Kornel parskął:
- Jeśli to jest standardowa misja to wolę nie wiedzieć jak wygląda praca w terenie. Akcja była jak na tych filmach sensacyjnych, od metra walk, sporo nakumulowanych emocji i dużo zakłóceń. Do diabła, dam głowę, że gdzieś tam mignęła mi Dunkel!
- Dunkel? W co ten żółtodziób się wpakuje?! - Maksymilian parskął w swoją herbatę.
- Tam było dość mocy by wywołać Rozszczepienie. Bardziej mnie zastanawia Z KIM będzie pracować.
- Wiesz, że nie podają nam takich informacji - odparł wzruszając ramionami. - My mamy tylko zgrać twoje wizje przyszłości. Od interpretacji jest kto inny. Właściwie nie wiem po co to robią skoro i tak nie nadążają ze zanalizowaniem wszystkich wizji przed wysłaniem kadetów w teren. To co tu nagraliśmy obejrzą najszybciej za miesiąc. A nowalijki tak czy tak są już wypuszczane. Ten tutaj - Maksymilian wskazał na trzymane w ręku kartki - wylatuje w teren za dwa dni. Więc nim ktoś zdąży pomyśleć, że zostaje wysłany w coś co może go przerosnąć, będzie już w centrum wydarzeń.
Kornel pokiwał powoli głową, po czym dopił herbatę. Maksymilian zaczął wybijać coś szybko na klawiaturze.
- Na razie to koniec - stwierdził nie przerywając pracy. - Po południu powinniśmy zgrać jeszcze parę wizji, ale nie musimy się z tym śpieszyć. Chwilowo idź się przespać. Po czymś takim dobrze przeczyścić umysł.
Kornel wyraził aprobatę dla pomysł i szybko wyszedł z zimnego pokój. Maksymilian pozostał jeszcze chwilę kompilując zebrane obrazy, gdy skończył spakował plik i przesłał go osobom odpowiedzialnym za interpretację. Na tym skończyła się jego robota. Po chwili i on opuścił pokój z zamiarem naoliwienia kapsuły po powrocie.
Na konsoli wciąż leżały pozostawione dokumenty, a na ich wierzchu spoczywała karta z informacjami o kadecie, dla którego nagrano przed chwilą wizję. Z doczepionego do niej zdjęcia na świat spozierały ufne oczy żółtego stworka ze spiczastymi, lekko kocimi uszami.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Z zapisków pewnej (niezbyt krypto) slasherki

Nigdy więcej pisania yaoiców. Nawet dla faz. To jest złe, koszmarne i nienawidzę rhomantyzmu z głębi mojego nieco wrednego serca.

Ostrzeżenie: zawiera opis opisu sceny seksu, rhomantyzm i źle napisany fik. Czytacie na własną odpowiedzialność.


"Emery kontemplował puste korytarze Gethamen. Parę ostatnich dni sprawiło, że uwierzył już w zmianę swojego żywotu. Uciekł przed losem gorszym aniżeli śmierć, uratowany przez grupkę dziwnych podróżników. Zabrali go oni do tego podziemnego miasta, gdzie otrzymał schronienie i propozycję przystąpienia do ich kręgu. To było więcej niż kiedykolwiek miał. Tak, zdecydowanie nie oczekiwał tak gwałtownej poprawy swojego żywota. Oczywiście, wciąż był nieco podejrzliwy względem swoich nowych kompanów, ale nic nie wskazywało na to, by jakakolwiek katastrofa miała zakłócić chwilowy spokój.


Jednakże wciąż coś go trapiło. Gdziekolwiek nie poszedłby w tym ciemnym niczym soulsteel mieście, czuł samotność. Zionącą z zimnych murów i wyłożonych na straganach szarych grzybów - samotność. Pożerającą go od środka - samotność. Nawet gdy zdejmował pokrywę z warstridera podczas przeglądu - jedyne co znalazł w środku to oplatające go macki samotności."

Gwiazdka z niewyraźnym wyrazem twarzy spojrzała na to co czyta i przeniosła wzrok na Serenę, która siedziała z założoną nogą i delikatnie wystukiwała palcem o biurko.
- Odnoszę wrażenie, że powinnam była zadać to pytanie przed lekturą, ale teraz chyba wciąż nie jest za późno... Co to właściwie jest?!
Serena wzruszyła ramionami, jakby kilka kartek tekstu wcale nie było pokrytch jej charakterem pisma.
- Nudziło mi się, więc postanowiłam napisać jakąś historię. W sumie stwierdziłam, że romans to nie taki zły pomysł. Akcji mamy już dość, dramaty to nie moja działka, a opracowania naukowe piszę regularnie od paru lat, więc to żadna odskocznia.

"- To twój nowy warsztat - wyjaśnił jeden z jego nowych towarzyszy.
Emery rozejrzał się ze zdziwieniem. W całym tym mieście nie spodziewał się znaleźć miejsca równie... ciepłego. Otaczał go barwny świat - równo ułożone narzędzia, leżący w kącie na wpół zrobione działko esencyjne, leżące na stosie projekty nowych maszyn. Tak, Emery nie miał wątpliwości - w całym tym potępionym mieście był to jedyny zakątek gdzie doszła światła myśl techniczna rozpraszająca mroki na tym zacofanym odludziu.
- Czyj to... czyj to warsztat? - spytał. Słowa same spełzły z jego ust.
Jego nowy towarzysz spojrzał na niego nie rozumiejąc.
- Tak jak mówiłem, od teraz twój - powtórzył.
Emery pokręcił głową, jego czupryna zafalowała.
- Nie, nie! Powiedz mi do kogo należał! - sam nie wiedział skąd wzięły się jego emocje. Chciał wiedzieć. Ten tchnący ciepłem warsztat. Do kogo należał? Kto budował tu wcześniej maszyny? Kim był tajemniczy człowiek, który przerwał pracę nad działkiem esencyjnym tuż po izolowaniu przewodów? Któż zostawił klucz numer pięć leżący tak bezwładnie na stole? Kto, ach, kto czytał "Konserwację warstriderów dla zaawansowanych" wydanie siódme, poprawione?
Nieświadomy tych rozterek, jego towarzysz odpowiedział spokojnym, zabarwionym smutkiem głosem.
- Należał on do naszego przyjaciela, również niezrównanego rzemieślnika. Na imię mu było Artel - tu mężczyzna na chwilę urwał i kontynuował z lekkim westchnieniem. - On... zmarł niecałe dwa tygodnie temu. Wrogowie wślizgnęli sie do miasta próbując nas sabotować, ale Artel... On chyba odkrył ich podstęp i próbował zapobiec nieszczęściu, niestety zginął. Ślady wskazują, że przed śmiercią stoczył nierówny bój z przeważającymi siłami wroga. Jego ciało pochowaliśmy w rodzinnych stronach.
Emery poczuł się zawiedziony. Po raz pierwszy od wielu, wielu lat miał wrażenie, że znalazł osobę, która mogłaby go zrozumieć. Mówi się, że mieszkanie opisuje człowieka. Ten warsztat z całą pewnością opisywał wspaniałą osobę: spokojną, wyrozumiałą, lecz pełną odwagi, gotową walczyć z przeważającymi siłami wrogów, choć w głębi serca naprawdę poświęconą zajmowaniu się artefaktami. Emery nie miał wątpliwości, to ciepłe miejsce, ten warsztat, przepełniony był miłością."

-Zaraz, ale... - Gwiazdka urwała, próbując przetworzyć i zrozumieć to co właśnie przeczytała. Serena wciąż patrzyła na nią z pozbawioną wyrazu twarzą autorki, oczekującej na opinię czytelnika.
Abyssalka ukryła na chwilę twarz w dłoniach próbując zebrać myśli i jednocześnie nie wybuchnąć śmiechem na myśl o Emerym jako wrażliwym romantyku. Po minucie, gdy mięśnie twarzy znów zaczęły być posłuszne, postanowiła zapytać o kwestię, która nie dawała jej spokoju.
- Mam tylko jedno pytanie... czemu akurat Artel? Znaczy... nie do końca rozumiem zamysł. O! Wydawało mi się, że w romansach zazwyczaj chodzi o miłość między kobietą a mężczyzną.
Serena przekrzywiła głowę, zastanawiając się chwilkę. Cały czas zerkała na trzymane przez Gwiazdkę kartki, jak gdyby próbowała sobie dokładnie przypomnieć jakie diabelskie siły kierowały nią gdy to pisała.
- Co do drugiego pytania - to zależy. Ufam, że nie czytałaś zbyt wielu romansów, inaczej wiedziałabyś, że autorzy mają... różny gust pod tym względem. A co do pierwszego pytania. Z kim niby miałam go swatać? Z tobą?
- Nie! - odpowiedziała natychmiast Gwiazdka.
- Z sobą też nie mam zamiaru. A i Erzie tak źle nie życzę - wyjaśniała dalej Smoczokrwista. - A więcej przedstawicielek płci żeńskiej z którymi spotkał się Emery nie znam. Chyba, że wiesz o kimś?
Gwiazdka pokręciła głową.
- Ale dlaczego z nieżyjącą osobą? - dopytywała się. - To tak trochę...
- W przypadku nieżyjącej osoby jest mniejsza szansa, że wbije Ci daiklavę w żołądek gdyby przypadkiem zauważyła że piszesz coś takiego - wyjaśniła spokojnie Serena. Jej koleżance ciężko było się nie zgodzić z tą logiką. Smoczokrwista natomiast postanowiła pominąć milczeniem fakt, że resztę drużyny ma już w wyobraźni podzieloną na różne kółka wzajemnej adoracji i nie chciałą na siłę wciskać tam Emery'ego. Poza tym romans dwóch Twilightów brzmiał zdecydowanie sensownie.
- To skoro nie znasz nikogo żyjącego to może mogłabyś wymyślić mu jakąś piękną panienkę... - kombinowała dalej Gwiazdka.
- Nie umiem tworzyć postaci - odparła krótko Serena ucinając dalszą dyskusję.
Abyssalka miała na końcu języka stwierdzenie, że może jednak powinna spróbować gdyż odwzorywanie żyjących osób szło jej dość tragicznie. Emery z problemami egzystencjalnymi był bytem wyjątkowo abstrakcyjnym i po kilku dniach znajomości Gwiazdka była pewna, że ktoś musiałby go naszpikować dużą ilością dziwnych i prawdopodobnie halucynogennych substancji, by osiągnąć podobny efekt. Postanowiła jednak przemilczeć ten fragment. Być może to wina konwencji. Tak jak podejrzewała jej przyjaciółka, Abyssalka nie miała zbyt wiele do czynienia z romansami. Być może brakowało jej znajomości jakiś fundamentalnych dla tego gatunku reguł, niezbędnych by zrozumieć utwór...

"Ten pamiętny dzień był piętnastym w miesiącu. To właśnie tego wspaniałego dnia przeznaczenie chwyciło ich w swe żelazne, wzmacniane szpony i bezwzględnie odcisnęło ślad na ich dalszych losach. Ale nie uprzedzajmy faktów.


To był piętnasty dzień miesiąca... paskudna deszczowa pogoda rozbijała wszelki dobry nastrój każdego kto spojrzał na ten pogrążony w rozpaczy świat. Jednak, jako że miasto zlokalizowane było pod ziemią bohaterowie pozostali nieświadomi faktu, że powinni być w złych nastrojach. Mimo to Emery jakby podświadomie wyczuwał pogodę. Jego myśli pełne były ciemnych chmur. Gdyby podejrzewał, że jego nastój ma coś wspólnego z aurą zapewne natychmiast ruszyłby budować artefakt do modyfikowania pogody. Ponieważ jednak nie miał o tym pojęcia, w ponurej ciszy spacerował po ogrodzie.
I wtedy nagle go ujrzał.
Pomiędzy unoszącymi się w powietrzu zarodnikami purchawki.
Tak pozornie odległy.
Krótkie, czarne włosy szarpane przez wiatr.
Tak niewinny.
Delikatne, chłopięce rysy, czułej i prawej osoby.
Tak... olśniewający!

Emery bał się, że postać zaraz zniknie dlatego podchodził powoli, bojąc się, że widmowy mężczyzna zaraz się rozmyje. Wiedział, że to on - Artel.
Stał teraz na wprost niego. Mężczyzna początkowo wyglądał jakby go nie zauważył, ale po chwili przeniósł na Emery'ego spojrzenie swoich spokojnych oczu.
- Witaj, Emery - przywitał się grzecznie.
- Skąd znasz moje imię?
Artel uśmiechnął się.
- Wciąż obserwuję co się dzieje z moim kręgiem. Nawet jeśli nie mogą mnie ujrzeć. Widzisz, gdy umierałam zostałem obciążony klątwą. Nie mogę zmaterializować się przed nikim kto znał mnie za życia - wyjaśnił.
- Dlatego pojawiłeś się przede mną? - upewnił się.
- To też - przyznał Artel. - Ale głównie dlatego... - tu urwał jakby nie będąc pewnym co powiedzieć. Stał tam, lekko zakłopotany. W powietrzu unosił się zapach leżących niedaleko przegnitych jabłek, ale Emery nie zwracał na niego uwagi. Z niecierpliwością czekał na kolejne słowa.
- Ja... - wymamrotał znowu duch.
- Chciałem cię spotkać - powiedział głośno Emery.
Artel spłoszył się wyraźnie.
- A tak... to, to chciałem powiedzieć, ale skąd... Skąd wiedzia...
Emery potrząsną głową.
- Źle zrozumiałeś. To ja chciałem ciebie spotkać. Odkąd zobaczyłem twój warsztat, nie mogłem przestać o tobie myśleć - mówił dalej Emery czując jak jego krew płynie coraz szybciej.
- Ja... zakochałem się w tobie odkąd zobaczyłem cię po raz pierwszy - duch zebrał się wreszcie w sobie i wyznał co leżało na jego sercu. A przynajmniej tym co z niego zostało.
- Ja też - potwierdził Emery.
Obaj spojrzeli na siebie. To było przeznaczenie - sięgające poza czas, przestrzeń i rozum.
- Chodźmy do warsztatu.
- Tak."

- Stop! Stop! Stooooop! - jęknęła Gwiazdka, patrząc z dezaprobatą na tekst. Po chwili przeniosła wzrok na jego autorkę i z wyrzutem wskazała na nią palcem.
- Jak mogłaś to zrobić biednemu Artelowi?! Przecież on nawet nie może protestować przeciwko temu! - Abyssalka czuła się oburzona. O ile literacki gwałt na postaci Emeryego mogła jakoś znieść, o tyle Artela było jej zwyczajnie żal. No, bo biedak umarł i nie mógł zgłosić sprzeciwu co do tworów wyobraźni Sereny. Właściwie, nawet gdyby żył, pewnie miałby z tym problemy...
- Nikt mu nie zabrania protestować - stwierdziła Serena. - Jeśli bardzo mu to przeszkadza wystarczy, że się przede mną zmaterializuje i powie, że skrypt mu się nie podoba - kobieta rozłożyła ręce. - Jestem gotowa wysłuchać jego zażaleń.
Gdyby Gwiazdka krócej znała Smoczokrwistą zapewne uznałaby jej słowa za przejaw dobrej woli, ale po ponad miesiącu znajomości wiedziała, że "wysłuchanie zażaleń" w przypadku Sereny rzadko przekładało się na "zastosowanie się do nich". Chroniona przez głęboką otoczkę egoizmu i bezduszności, nie miała ona skrupułów by wykorzystać bezbronną duszę Artela do swoich niecnych wyobrażeń. Abyssalka zastanawiała się, jak właściwie przełożyć całą sprawę. Tak naprawdę fakt, że Serena zdawała się mieć pewne upodobanie w historiach o miłości między panami, był dla Gwiazdki lekkim szokiem. Nie sam fakt istnienia takowych, bo plotki o podobnych przypadkach słyszała jeszcze za czasów, gdy była w pełni żyjącym bytem. Bardziej zastanawiało ją to, że najwyraźniej nikt nie miał pojęcia, że Serena interesuje się tego typu literaturą. To prawda, że napisała jakieś książki, ale były to niezbyt interesujące opracowania na temat artefaków i okultyzmu. Gwiazdka nawet kiedyś jedną z tych książek przejrzała, ale tematyka była zbyt hermetyczna jak dla niej. Tym nie mniej Smoczokrwista nie wyglądała na osobę, która czytałaby romanse. Zwłaszcza, że z wcześniejszych słów Sereny wynikało, iż zapoznała się z dużą ich ilością. Gwiazdka miała raczej wrażenie, że romanse to typowa lektura nieżyciowych, rozpieszczonych panienek, które nie mają nic lepszego do roboty jak siedzieć w domu i marzyć o bogatym i przystojnym dynaście z bajki. Jakoś nie pasowało to Abyssalce do wizji Sereny, która dowolnego, nowo poznanego dynastę zamieniłaby na artefakt z pierwszej ery. I byłaby święcie przekonana, że zawarła dobrą transakcję.
W każdym razie ta nowo poznana strona potomkini rodu Karal była szokiem dla jej przyjaciółki, ale patrząc na charakter Sereny w sumie można było coś podejrzewać. Należy być całkiem bez serca i sumienia, by napisać tak okrutne i koszmarne opowiadanie.
- Po pierwsze, Emery się nie zgodzi na przypisywanie mu takiej pary - zauważyła Gwiazdka rozpoczynając ofensywę. Należało wybić Serenie pomysły z pastwieniem się nad duchami, zwłaszcza literacko.
- To żaden problem - stwierdziła Smoczokrwista.
- Słucham?
- I tak nie planowałam mu tego pokazywać - oznajmiła.
- Ale ktoś mu chyba o tym powie, nie? - zauważyła cierpko Gwiazdka.
- Nie planowałam pokazywać tego opowiadania nikomu na tym pokładzie - uściśliła Serena, jednocześnie kładąc palec na trzymanych przez Abyssalkę kartkach. - Dlatego nie zakładałam żadnych problemów z jego strony.
- A co jeśli ktoś go przypadkiem znajdzie? Lub ktoś obcy porwie statek razem z tymi pracami? - próbowała dalej Gwiazdka.
Serena rzuciła oburzone spojrzenie na samą sugestię, że ktoś mógłby położyć łapy na jej ukochanym statku.
- Nie znajdzie - odpowiedziała kamiennym głosem Serena.
- Ale...
- Nie znajdzie! Jakby ktoś kiedykolwiek dobrał się do moich papierów na tym statku już dawno rozpętałaby się rzeź! - oznajmiła z mordem w oczach.
- Ale to nie zmienia faktu, że Artel na tym ucierpi. Wyobraź sobie jakie katusze będzie przechodził w zaświatach, gdy co i rusz będzie spotykał jakiegoś ducha, który przeczytał twoje dzieło. Będą się z niego naśmiewać, to będzie gorsze nawet od śmierci.
- Sugerujesz, że duchy włażą mi do kajuty i czytają co piszę? - spytała Serena, wyraźnie lekko zatkana przez tą wizję.
Gwiazdka na moment zamilkła próbując jakoś zgrabnie ułożyć odpowiedź. Miała z tym lekki problem gdyż wizja jakiegoś nieszczęsnego ducha, który miał kosmicznego pecha podejrzeć twórczość własną Smoczokrwistej nie chciała jej opuścić.
- W wolnej chwili skonsultuję się z Revanem w sprawie odcięcia duchom dostępu do mojej kajuty. Zdecydowanie - postanowiła pisarka.
Na tym chwilowo zakończyła się rozmowa.

"Wspólnie usiedli w warsztacie. Należał do nich obu. Stanowił mistyczną więź, między tymi dwiema istotami, które wcześniej nie mogły się spotkać. Rozdzielone przez okrutne okowy czasu i odległości. Teraz pozornie dzieliła ich najwieksza granica - życia i śmierci, ale w obliczu faktu, że wreszcie odkryli swoje istnienie stanowiła ledwie drobną przeszkodę. Nie dzieliła ona niczego, nawet ich ciał, które mogły złączyć się w jeden idealny byt..."

Od tego fragmentu Gwiazdka nie mogła się już powstrzymać od śmiania się na głos. Serena wyraźnie nie miała zielonego pojęcia jak pisać sceny seksu i rozbudowane porównanie penisa do daiklavy na początku dawało jasne pojęcie, która z tych rzeczy bardziej interesuje autorkę. Drewniany dialog, gdzie obaj panowie stwierdzają, że są sobie przeznaczeni i ich los łączy miłość do artefaktów sugerował, że granica autoparodii została właśnie przekroczona. Gwiazdka zanotowała tylko, by w wolnym czasie poważnie przedyskutować z Sereną jej zrozumienie pojęcia "gra wstępna". I uświadomienie, że rozbierany poker nie jest jej niezbędnym elementem. To był jednak materiał na długą dyskusję, do której warto było przygotować się merytorycznie, dlatego Abyssalka ograniczyła się do stwierdzenia, że w Butelkę grają tylko smarkacze. Serena przyznała, że na początku myślała o rosyjskiej ruletce (jednej z plugawych gier, w jakie grywali, zepsuci przez otaczające ich bogactwo, wybrańcy Słońca według pewnej książki, jaką czytałą), ale idea ducha i Exalta strzelających sobie w łeb dla zabawy brzmiała dziwnie nawet dla niej. Ostatecznie autorka zgodziła się zmienić Grę w Butelkę na Papier, Kamień, Nożyce. Kontynuacja lektury przyniosła kolejne fascynujące linie dialogowe i wyraźnie zwiększającą się częstotliwość metafor i porównań nawiązujących do artefaktów świadczącą o próbach budowania romantyzmu. Abyssalka prawie popłakała się ze śmiechu, gdy doszła do akapitu z pierwszym zbliżeniem. Po początkowej fazie wybuchów radości związanych z nieanatomicznością opisów, Serena przyznała, że ten fragment to akurat synkretyczny opis paru scen seksu, które zapamiętała z innych romansów. I że nawet zastanawiała się czy nie wynająć jakiś dwóch panów, zapłacić im za to by kopulowali z sobą w jej obecności, tym samym uzupełniając jej wiedzę, by mogła ten fragment napisać własnoręcznie. Pomysł padł, gdyż jej działania wyjęte z kontekstu wyglądałyby dziwnie dla pozostałych członków drużyny i mogłyby doprowadzić do nieporozumień.
- A ten tekst niby nie doprowadzi do nieporozumień?
- Skądże?! Wszyscy przecież wiedzą, że autorzy od czasu do czasu piszą coś spoza swojej specjalizacji, by odpocząć od rutyny. Podobieństwa do żywych, tudzież martwych ludzi są przypadkowe. Tak się zawsze pisze na ostatniej stronie.
- Masz rację - przyznała Gwiazdka. - Jakiekolwiek podobieństwa naprawdę są przypadkowe.
Dalszy opis miłosnych igraszek był równie kwikogenny i Serena była zmuszona zaparzyć trochę ziółek, gdyż Abyssalka w pewnym momencie prawie dostała kolki ze śmiechu. Trochę oddechu złapała przy pojawiającej się z nienacka dygrysji, kiedy to obaj panowie zaczęli dyskutować o konstrukcji maszyny, która robiłaby użytkującemu loda. W tym momencie na pierwszy plan ponownie wybiły się zainteresowania autorki i dywagacje na temat tego projektu ciągnęły się przez dwie strony, nim Serena nagle urwała tę scenę, wyraźnie zmuszając się do powrotu do konwencji romansowej. Dalsze opisy anatomiczne wywołały kolejne salwy śmiechu u czytelniczki i tłumaczenie, że duchy po śmierci nie robią się bardziej elastyczne. Natomiast zakończenie, w którym Artel nagle znika z powodu jakiegoś dziwnego wypadku w warsztacie, a Emery pełnym patosu głosem oznajmia światu, że mimo to będzie żył dalej i stworzy tą maszynę, o której dyskutowali oraz rozprzestrzeni ją po najdalsze krańce Kreacji, było chyba najbardziej fazowym z jakim zetknęła się Gwiazdka.
Obie siedziały teraz w ciszy sącząc herbatę, którą Serena zrobiła w międzyczasie. Smoczokrwista wyraźnie czekała na ocenę swojego dzieła, a Abyssalka zastanawiała się jak w miarę dyplomatycznie oznajmić jej co o nim sądzi.
- Serena, twoja praca... ona... wymaga poprawek - stwierdziła w końcu. - Nie mam na myśli, że jest jakoś strasznie zła. O ile opinia takiego laika jak ja się liczy. Nie mniej dostrzegam fragmenty które wymagają poprawek. Właściwie to duże fragmenty.
Autorka pokiwała głową wyraźnie przygotowana na usłyszenie czegoś podobnego.
- Tak podejrzewałam. Widzisz, ja naprawdę nigdy wcześniej nie pisałam romansu i wciąż nie do końca rozumiem ten gatunek. Ale samemu ciężko jest ocenić jak dobrze wyszła dana praca. No nic. Mam nadzieję, że następna wyjdzie lepsza.
- Następna? - odparła słabo Gwiazdka. - Masz zamiar napisać kontynuację?
- Ależ skąd! - zaprzeczyła Serena, wyraźnie zdziwiona pomysłem. - To zamknięte opowiadanie i nie mam zamiaru go kontynuować. Teraz napiszę coś innego o kimś innym - wyjaśniła.
- O reszcie drużyny? - spytała ze zgrozą Abyssalka nagle uświadamiając sobie z przerażeniem jaką ilość inspiracji mogą stanowiś relacje pozostałych panów. W jej głowie pojawiło się kolejne pytanie. - Czy ty masz ustalone fikcyjne relacje pomiędzy wszystkimi członkami drużyny?
Serena wyraźnie skrzywiła się, nie wiedząc jak odpowiedzieć na drugie pytanie. Ostatecznie burknęła pod nosem coś co zabrzmiao jak "możliwe" i natychmiast zaczęła wyjaśniać pierwszą kwestię.
- Nie, to nie musi być koniecznie drużyna. Oni po prost są, no są pod ręką - stwierdziła machając kończyną, by podkreślić swój punkt. - Jeśli masz jakąś propozycję, to ja jestem na nią otwarta, bo jak wspomniałam mam problem z wymyślaniem postaci. Ale jeśli jakąś mi opiszesz to nie powinnam mieć problemów.
Gwiazdka pomyślała, że chyba nie ma nikogo komu by tak źle życzyła, ale...
Maska Zim.
Nie, to wcale nie jest...
Grafomański twór Sereny, opowiadający o kruchej i nieodwzajemnionej miłości Maski Zim do Lwa, który zostaje rozprzestrzeniony po całym Underworldzie. I niszczy mu reputację na zawsze.
Gwiazdka zdała sobie sprawę, że pomysł ten zdecydowanie zbyt mocno przypadł do gustu jej mrocznej naturze, ale dzięki temu mogłaby się odwdzięczyć swojemu szefowi w nadzwyczaj paskudny sposób. Zaś Serena miałaby jakieś inne źródło inspiracji.
Tak, to był zdecydowanie wredny pomysł, ale po przeczytaniu opowiadania Smoczokrwistej cała sytuacja wydawała się nierealna. Możliwe, że herbatka była lekko zakrapiana alkoholem, powodując, że dziwne pomysły brzmiały dobrze. A może to tylko dziwny sen i za moment obudzi się we własnym łóżku?
Abyssalka odchrząknęła.
- Pozwól, że opowiem Ci co nieco o Deathlordach.