piątek, 7 października 2011

Wiele hałasu o flaszkę

Sytuacja wydawała się chwilowo ustabilizowana.
Oczywiście, "chwilowo ustabilizowana" nie było satysfakcjonującym określeniem według wszystkich członków grupy. Pewna dwójka marzyła o tym, by obecna sytuacja się rozwinęła; cała reszta - by jakoś wymazać fakt, że do obecnego stanu rzeczy w ogóle doszło. Niestety, piękne plany natychmiastowego wyruszenia w celu zdobycia odtrutki zostały wstrzymane, gdyż Johann przyznał, że niedawno Excel była na wycieczce i nie wiadomo czy już wróciła. W związku z tym postanowiono w pierwszej kolejności wysłać list by przekonać się czy w ogóle jest sens jechać do Whitewall.

Johann i Serena zachowywali się chwilowo w miarę normalnie biorąc pod uwagę sytuację. Solar wyglądał jakby spożył dużą ilość substancji narkotycznych, gdyż całą jego uwagę pochłaniało tworzenie eposu, którego jak wszyscy mieli nadzieję, nigdy nie skończy. Jedynymi momentami, gdy można było zaobserwować u niego jakąkolwiek reakcję było pojawienie się Alberta. Johann zauważywszy go nie spuszczał z Sidereala oczu, w których pojawiał się wyraz lekkiej melancholii, ale także nie do końca bezpieczne ogniki. To ostatnie nie umknęło uwadze Alberta i było powodem dla którego sędzia zwykle nie widywał swojego obiektu westchnień.
Płomień też raczej unikał Smoczokrwistej. W przeciwieństwie do Sidereala miał o tyle gorzej, że Serena wyraźnie uznała, że kontakt bezpośredni to najlepszy sposób przełamania skorupy Abyssala. W związku z tym, gdy tylko wyczuwała ona w pobliżu obiekt swojej admiracji natychmiast ruszała w jego kierunku niczym potężny magnes o przeciwnym biegunie. Wiązało się to z pewną dozą zniszczeń. Emery musiał zamontować nowe, ognioodporne drzwi w pokoju Płomienia, po tym jak Smoczokrwista półświadomie je przepaliła. Zniszczone drzwi z przepaloną dziurą w kształcie kobiety w zbroi stały teraz w pokoju Sereny jako pamiątka. Tak samo jak kilka ręczników Abyssala. I wielki, nie do końca udany ni to portret, ni to akt przedstawiający Płomienia, który Serena próbowała namalować. Miał on białe dziury w paru miejscach, będących tymi częściami mężczyzny, których Smoczokrwista nie miała okazji widzieć bez ubrania lub zbroii.
Kolejną różnicą w zachowaniu jej i Johanna, był fakt, że potrafiła ona skoncentrować się na czymś więcej niż obiekt jej uczuć. W tajemnicy przez resztą drużyny powstawała tylko trochę mniej epicka historia o miłości pewnego płochliwego Sidereala i poważnego Solara, mającego problem z wyrażeniem uczuć.

To był bardzo długi tydzień, ale pod jego koniec wreszcie doszedł upragniony list, w którym Excel informowała, że właśnie wróciła do Whitewall i jest gotowa im pomóc.

- Wiesz Sereno, już ci o tym mówiłam, ale nie powinnaś tak mocno naciskać na Płomienia - zaczęła ostrożnie Gwiazdka. Obie kobiety siedziały na pokładzie statku Smoczokrwistej, który leciał w stronę Whitewall. Płomień i Albert w celu bezpieczeństwa lecieli w magicznym pojeździe Revana.
Serena spojrzała na nią z kamienną twarzą.
- Czy ja wyglądam jakbym na niego naciskała? - spytała z przekonaniem absolutnej niewinności.
- Tak szczerze, to tak - przyznała Gwiazdka, ale natychmiast dodała. - Chcę ci tylko uświadomić, że twoje starania mogę przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.
Smoczokrwista westchnęła.
- Ja nie chcę na niego naciskać - stwierdziła spokojnie. - Po prostu... po prostu jest mi smutno gdy go nie widzę - stwierdziła lekko załamując głos.
- Rozumiem twój punkt widzenia - natychmiast zapewniła Abyssalka - ale widzisz, Płomień nie jest przyzwyczajony do tak... zaborczego traktowania - wyjaśniła ostrożnie dobierając słowa.
- Już mi to mówiłaś - stwierdziła Smoczokrwista. - I jak myślisz czemu przez ostatnie kilka dni starałam się zachowywać dystans? - spytała z wyrzutem jakby to Gwiazdka była winna introwertyczności Płomienia. - Ja nie chcę go stresować, ani nic. Tylko gdy go widzę to on wygląda na takiego samotnego... Jak ktoś kto potrzebuje, by go przytulić.
- Przytulić - jęknęła cicho Gwiazdka.
- No, sama powiedz czy nie wygląda!
Gwiazdka, której życiowa filozofia głosiła, że każdy (za parom wyjątkami, wśród których na pierwszym miejscu figurował Ma-Ha-Suchi) potrzebuje, by go przytulić, zamilkła na moment.
- Myślę, że Płomień ma... znacznie mniejsze zapotrzebowanie przytulania niż przeciętna osoba - oznajmiła w końcu.
Serena wciąż wyglądała na niepocieszoną, jednak Abyssalka postanowiła brnąć dalej.
- Jestem pewna, że kiedyś ci się uda, ale na razie... Wiesz, Płomień zwyczajnie potrzebuje czasu - wyjaśniła. - Jestem pewna, że w głębi serca mu zależy, ale zbytnia natarczywość go odstrasza.
- Więc sądzisz, że jeśli poczekam to sam do mnie przyjdzie? - upewniła się Serena.
- Z całą pewnością! - stwierdziła Gwiazdka, która poczuła, że chyba wreszcie udało jej się dotrzeć do Smoczokrwistej. - Po prostu musisz być cierpliwa.
- Niech będzie - zgodziła się Smoczokrwista. - Następnym razem poczekam.

Whitewall wyglądało... trochę inaczej niż wszyscy w grupie sobie wyobrazili. Było znacznie mniej białe, a bardziej... różowe. Oprócz tego miasto wypełnione było kramami, a także gromadami ludzi, którzy zdawali się dobrze bawić. Serena, która była na czele pochodu zatrzymała się przed olbrzymią tabliczką.
- "Witamy wszystkich upragnionych miłości na festiwalu Waltyłki! Zainicjowany przez sławnego swata Horacego Waltyłkę ma on na celu pomoc samotnym osobom w odnalezieniu swojej drugiej połowy tuż przed Kalibracją. Zapraszamy do udziału! P.S. Przypominamy, że czas festiwalu nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla czynów sprzecznych z dobrem publicznym. Wszelkie wykroczenia będą karane." - przeczytała z fascynacją Serena. - To naprawdę wspaniałe, że przybyliśmy na ten festiwal! Nie sądzicie?
Odpowiedziała jej grobowa cisza, gdy krąg trawił tę informację i uświadamiał sobie ze zgrozą, że wbrew ich nadziejom pobyt w Whitewall zostanie wypełniony miłością czy tego chcą czy nie.
Była to zaiste przerażająca świadomość.

Cała grupa przeszła przez miasto jak najszybciej, starając się nie patrzyć na miasto, ani na zakochane pary, ani na stoiska z pamiątkami Waltyłkowymi, a już zwłaszcza odciągnąć od nich Serenę. Wszyscy odetchnęli głęboko gdy udało im się przepędzić Smoczokrwistą i Johanna aż pod drzwi laboratorium, gdzie pracowała Excel. Solarka przywitała ich w miarę ciepło i dość szybko przeszła do rzeczy. W pierwszej chwili postanowiła sprawdzić czy to co przeczytała w liście naprawdę było prawdą.
- Jak się czujesz Johannie? - spytała.
Sędzia nie odparł tylko kiwną lekko głową dając znać, że ma się dobrze. Epos który tworzył w swojej głowie pochłaniał go całkowicie.
- Słyszałam, że wypiłeś coś czego nie powinieneś - spróbowała Excel tonem konwersacyjnym.
Johann wzruszył lekko ramionami.
- I że... - zaczęła, pociągając rękę mężczyzny, tak by móc wyszeptać do niego konspiracyjnie - ...znalazłeś sobie pewnego przystojnego Wyniesionego - tutaj rzuciła wymowne spojrzenie w stronę Alberta. Solar podążył za jej wzrokiem. Po czym zarumienił się. Excel popatrzyła uważnie na czerwonawego sędziego.
- Mieliście rację - przyznała z miną naukowca, który właśnie odkrył, że badana bakteria nosi szorty w serduszka. - Sprawa rzeczywiście jest poważna.

Excel i Revan oddali się badaniom naukowym nad felernym eliksirem. W międzyczasie reszta grupy próbowała jakoś zająć siebie, ale przede wszystkim upewnić się, że Serena i Johann nie zajmują się czymś podejrzanym. Wydawało się jednak, że wszystko jest w porządku. Solar opadł na krzesło w kąciku, gdzie poświęcił się swojej twórczości. Obok niego na stoliku stała nietknięta butelka piwa (jak wszyscy się zgodzili najlepszy dowód na to, że coś jest nie tak z sędzią). Serena za to buszowała po półce z książkami poświęconymi medycynie, przy czym od czasu do czasu podnosiła dyskretnie wzrok, by popatrzeć na Płomienia. Wyraźnie jednak wzięła sobie do serca słowa Gwiazdki, gdyż zgodnie z jej radą zachowywała dystans.

Po kilku godzinach dwójka badaczy wynurzyła się z laboratorium dając do zrozumienia, że mają jakieś wieści. Uznano jednak, że lepiej nie uświadamiać dwójki problematycznych zakochanych dlatego zagoniono ich do innego pokoju, by nie przeszkadzali.
Pozostała część kręgu przeszła do jadalni, gdyż Excel nie zgodziła się, by stado nie do końca zaufanych Wyniesionych debatowało w jej laboratorium.
- Więc przejdźmy do meritum - stwierdziła Solarka. - Zrobiliśmy wstępne badania i znamy już mniej więcej skład tego eliksiru. Rozpoczęliśmy też przygotowywanie odtrutki, ale zrobienie jej potrwa trochę czasu. Nie mniej muszę się upewnić. Nie macie więcej tego eliksiru? - spytała z naciskiem.
Grupa kiwnęła potwierdzająco głową.
- Na ile mi wiadomo mieliśmy kontakt tylko z tą flaszką - stwierdził Albert.
Excel wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- To dobrze. To naprawdę dobrze. Dawno nie spotkałam się z tak niebezpiecznym eliksirem. Jak tylko skończymy robić odtrutki zniszczę go, tak by nikt nie mógł go już użyć - oznajmiła z mocą lekarka.
Wszyscy popatrzyli na nią lekko zaskoczeni. Gwiazdka postanowił ubrać w słowa zdziwienie grupy:
- Przekonaliśmy się sami, że ten eliksir jest bardzo niebezpieczny, ale nie zostało go chyba na tyle dużo, by stanowił większe zagrożenie. Chyba, że ktoś spróbuje zrobić więcej, ale do tego raczej nie dopuścimy.
Excel spojrzała na nich uważnie.
- No tak, nie wiecie o najstraszniejszym.
- To może być coś gorszego od dwóch ślepo zakochanych Wyniesionych? - wyrwało się Emery'emu.
- Tak. Macie prawo nie wiedzieć, gdyż na wasze nieszczęście butelka nie była zaopatrzona w żadną etykietę, ani ulotkę. Otóż, picie z gwinta z tej flaszki nie było właściwym sposobem korzystania z eliksiru. Mianowicie, butelka zawiera esencję, którą należy rozpuścić w wodzie. W dużej ilości wody.
- Jak dużej? - spytała tknięta złymi przeczuciami Gwiazdka.
- Wiemy, że kropla zmienia pięć litrów wody w równie niebezpieczny eliksir miłosny, który działałby nawet na Wyniesionych. Nie testowaliśmy większych ilości, gdyż ten wynik sam w sobie był przerażający.
Grupa zamilkła trawiąc tą informację.
- Więc... więc sugerujecie.... - jękną przerażony Albert.
- Tak, wystarczyłoby wylać pozostałość tej butelki do jakiegokolwiek źródła wody z którego korzysta miasto, by wywołać nieopisane zamieszanie - stwierdziła grobowo Excel. - Dlatego, gdy tylko uleczymy tą dwójkę pozbędę się eliksiru.
Wszyscy myśleli przerażeni o skutkach podobnego wydarzenia. W ich głowie pojawiły się wizje masy bezimiennych ludzi walczących między sobą o ukochane osoby lub zmuszające je do bycia kochanym. Ku dodatkowemu przerażeniu ta wizja zawierała kilkanaście Seren i Johannów.
- Nie myślałem, że to kiedyś powiem, ale współczuję Abyssalowi, który przypadkiem by się tego napił - przyznał Płomień. - Jego obiektowi afekcji zresztą też.
Drużyna dalej milczała tym razem próbując poradzić sobie z wizją zakochanego Płomienia, która była tak przerażając, że wszyscy nagle nabrali ochotę by upić się do nieprzytomności, by tylko ją zapomnieć.
- Czemu to zawsze my mamy do czynienia z niebezpiecznymi rzeczami? - spytała zrezygnowana Gwiazdka.
- Takie wasze szczęście - odparła filozoficznie Excel. - Mam nadzieję, że Johann nie był dla was zbyt dużym problemem.
Wszyscy spojrzeli po sobie.
- Serena była znacznie gorszym - stwierdzili jednocześnie Emery i Płomień.
Przez następne kilkanaście minut grupa chaotycznie zaczęła opowiadać horror ostatniego tygodnia. Excel początkowo bawiła ta chaotyczna relacja, ale po jakimś czasie i ona postanowiła ją przerwać pocieszającymi słowami:
- W każdym razie musicie być jeszcze trochę cierpliwi - stwierdziła Excel. - Opracowałam świetną recepturę, która powinna zniwelować działanie tego eliksiru, ale odtrutka będzie gotowa najwcześniej jutro, ale wierzę, że do tego czasu wytrzymacie.
Krąg spojrzał na nią ponuro.
- A mamy jakieś wyjście? - spytali wszyscy jednocześnie. Revan stwierdził z pewną dozą zadowolenia, że jest to pierwszy raz i możliwe, że ostatni, gdy wszyscy tak zgodnie wyrazili się w jakiejś kwestii.
Tę scenę grupowego braku entuzjazmu przerwał odgłos syren. Grupa wstała gwałtownie i zaczęła się rozglądać. Tylko Excel nie była zaskoczona. Błyskawicznie skoczyła z miejsca i znalazła się przy drzwiach, krzycząc:
- Laboratorium!!!
Krzyk ten zmroził krew w żyłach kręgu wyniesionych, który natychmiast ruszył za nią.

Solarka ze względów bezpieczeństwa miała zainstalowane w oknach laboratorium specjalne urządzenia, które zaczynały hałasować gdy tylko coś próbowało przejść przez nie. Nie robiło ono niestety niczego więcej, ale w miarę skutecznie odstraszało przypadkowych złodziei. Tak przynajmniej pocieszała się Solarka, gdy alarm po raz kolejny uruchamiał się z powodu jakiegoś ptaszyska, które postanowiło przysiąść na parapecie. Było to lepsze niż wnerwianie się, że ktokolwiek zbudował te zabezpieczenia wmontował je w ścianę, tak że niemożliwe było wyjęcie ich bez gruntownego i pracochłonnego remontu pomieszczenia.
Excel wpadła do swojego laboratorium z łukiem w ręku i rozejrzała się groźnie w poszukiwaniu nieszczęśnika, który wtargnął do jej sanktuarium.
Jednakże w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz niej. Reszta Wyniesionych dobiegła już i teraz stała za jej plecami czekając z trwogą w sercach na wieści. Dla nich odtrutka była teraz niezwykłej wagi skarbem i myśl o tym, że ktoś mógłby ją zniszczyć i przez to opóźnić wyzdrowienie Johanna i Sereny zdawała się być nie do zniesienia.
Solarka weszła do laboratorium i zaczęła sprawdzać czy wszystko jest na miejscu. Grupa dalej stała w korytarzu nie chcąc przeszkadzać lekarce, tudzież zadeptać przypadkiem śladów.
- Serena i Johann zniknęli - krzyknęła Gwiazdka. Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. - Poszłam sprawdzić co z nimi. Z drzwi zostały tylko metalowe elementy na podłodze i zawiasy. Nie ma śladów walki, najwyraźniej postanowili udać się na spacer.
- Drzwi wejściowe są zamknięte - poinformował Rufus.
- Ta dwójka - jęknęła Excel. - Najwyraźniej uciekli oknem.
- Trzeba ich złapać! - stwierdziła Gwiazdka natychmiast ruszając w stronę drzwi, ale Płomień złapał ją za kołnierz zatrzymując.
- Nie ma sensu, żebyśmy za nimi latali - zauważył. - Prędzej czy później stęsknią się za nami i wrócą. Wątpię, by oboje wytrzymali dłużej niż dzień bez swoich obiektów afekcji. A jak wrócą odtrutka akurat będzie gotowa.
Abyssal najwyraźniej uznał, że najlepiej będzie przeczekać całe zamieszanie. Gwiazdka stała nieprzekonana, gdyż nie mogła pozbyć się wrażenia, że puszczeni samopas Serena i Johann zrobią sobie lub komuś krzywdę. Reszta drużyny stała w miejscu niepewna co zrobić, gdyż Rufus nie wiedział jak zareagować, Johanna nie było, natomiast jedyna zdolna w tej chwili do kierowania stadem dwójka osób, czyli Płomień i Gwiazdka, miała odmienne zdania. Nieoczekiwanie, problem dalszych działań rozwiązała lekarka.
- Obawiam się, że jednak będziecie musieli pójść ich odnaleźć i to szybko - stwierdziła Excel.
- A to czemu? - spytał Płomień.
- Bo wygląda na to, że wzięli ze sobą resztkę eliksiru miłosnego - wyjaśniła Solarka wskazując na puste miejsc koło kilku próbek.

- To było totalnie bez serca z ich strony, że tak nas zostawili zamkniętych - stwierdziłam obrażona Serena.
- Zaiste - zgodził się z nią Johann.
Oboje szli spokojnie ulicą miasta. Na ulicach były gromady ludzi świętujące festiwal Waltyłki, Serena zdążyła się już zatrzymać przy kilku kramach i miała na sobie kilka amuletów w kształcie serc, spinkę i różowy balonik. Johann za to trzymał w ręku spory gąsior, również w kształcie serca, z którego popijał wino.
- Co oni uważają, że my jesteśmy? Chomiki doświadczalne, żeby testować na nas jakieś świństwa?
- Zaprawdę nie wiem co strzeliło Excel i naszemu kręgowi do głowy - stwierdził Solar. - Zachowują się dziwnie.
- Też nie wiem. Może coś ich opętało? - Smoczokrwista zaczęła się zastanawiać.
- Cóż, może zdziwiło ich to jak tworzyłem - stwierdził Johann. - Pierwszy raz wpadłem w taki ciąg twórczy. Nie mniej ułożenie arcydzieła wymagało pewnych poświęceń. Wydawało mi się, że chociaż tyle zrozumieją.
Serena pokiwała współczująco głową, dodając:
- Przeznaczenie artystów - wieczne niezrozumienie.

Tłum ludzi który zgromadził się, by świętować Waltyłkę stanowił poważny problem w poszukiwaniach. Po krótkiej naradzie postanowiono, że na potrzeby poszukiwań podzielą się na dwuosobowe grupy. Excel i Revan mieli zostać w laboratorium na wypadek, gdyby dwójka poszukiwanych wróciła, jednocześnie kończąc odtrutkę. Grupy przeszukujące Whitewall składały się natomiast z Rufusa i Gwiazdki, Alberta i Emery'ego oraz Płomienia, który stwierdził, że poradzi sobie sam. Podziału dokonał Revan, któremu zależało na tym, by każda grupa była dość silna, by samemu sprowadzić choć jednego zbiega i jednocześnie znajdował się w niej ktoś myślący. Obecnie krąg przeszukiwał miasto, ale bez większych rezultatów.

Gwiazdka i Płomień szczególnie mieli nadzieję, że poszukiwania zakończą się szybko. Nienarodzeni dość jasno dawali im do zrozumienia co sądzą o święcie miłości, a zwłaszcza o limitowanej edycji jasnoróżowej bielizny w serduszka z podpisem samego Waltyłki. O ile Płomień starał się myśleć jak najmniej o otaczającej go scenerii, tak Gwiazdka pozwoliła sobie na chwilę rozważań an temat tego, czemu akurat ta bielizna wywołuje taką nienawiść w Nienarodzonych. Tudzież czemu Rufus kupił jedną parę, przywiązał do kijka i niósł teraz jako swoistą flagę. Gwiazdka musiała się mocno starać, by opanować impuls spopielenia jej.
Jedno było pewne, Abyssale upewnią się, by nigdy więcej nie być w Whitewall tuż przed Kalibracją.

Albert również nie czuł się komfortowo z faktem, że trafili akurat na TO święto. Wyobraźnia mimowolnie podsuwała mu wizję Johanna obdarowującego go jedną z Waltyłkowych pamiątek. Spowodowało to, że obecnie układał sobie w głowie listę najgorszych prezentów, jakie może dostać w tej sytuacji. Specjalna bielizna zajmowała jednak dopiero trzecie miejsce. Drugie przypadło specjalnemu eliksirowi na potencję, który ozdobiony był rysunkiem dwóch osób, a ponieważ artysta nie był zbyt dokładny przypominały mu one niepokojąco jego i Johanna. Pierwsze miejsce zajęła olbrzymi różowa suknia ozdobiona sercami, która była główną nagrodą dla pary, którą mieszkańcy uznają z najbardziej udaną. Z tego powodu na jednym z bocznych placów stał teraz tłum ludzi, którzy przyglądali się kolejnym parom prezentującym się na podium.
Emery zdawał się za to kompletnie nieporuszony całym zamieszaniem i idąc dłubał jednocześnie śrubokrętem w wisiorku w kształcie serca odgrywającym jakąś teoretycznie romantyczną melodię, który kupił na jednym ze stoisk z pamiątkami. Solar miał nadzieję, że przy niedużym wysiłku uda mu się ją wkrótce zmienić w podręczną i nie budzącą podejrzeń broń zagłady.

Minęła godzina, później druga, a poszukiwania dalej nie przynosiły rezultatu. Gwiazdka czuła się wykończona, a fakt, że Rufus był obwieszony różnymi ozdobami Waltyłkowymi, gdyż część sprzedawczyń chętnie dawała mu zniżki, wcale nie poprawiał jej nastroju. To, że nadal niósł znienawidzoną przez Nienarodzonych zaimprowizowaną flagę też nie. Tym bardziej, że teraz ozdobiona była ona zrobionym szminką napisem "WARRIOR OV LOVE" i podpisami pań, które popierały ideę Rufusa w tej profesji.
I w tym beznadziejnym momencie, gdy Abyssalka zaczęła już poważnie rozważać czy spalenie stoiska czy dwóch nie byłoby jednak dobrym pomysłem usłyszała głos Johanna. Dochodził z daleka, ale z całą pewnością słyszała Solara. Niewiele myśląc puściła się biegiem w tamtą stronę. Rufus z lekkim opóźnieniem zauważył, że jego towarzyszka ruszyła naprzód, dlatego pozostał za nią nieco w tyle, zwłaszcza, że Abyssalka biegła najszybciej jak mogła, prześlizgując się przez tłum. Głos sędziego stawał się wyraźniejszy i dopiero teraz Gwiazdka zobaczyła, że jego źródło znajduje się na niewielkim placu zapełnionym ludźmi. Co więcej, zaczęła rozróżniać pojedyńcze słowa i zdała sobie z przerażeniem sprawę czym jest happening, który właśnie ogląda. Johann wreszcie skończył pisać swój epos i najwyraźniej właśnie dzielił się nim z tłumem.

Był to niezwykle melodyjny trzynastozgłoskowiec, wypełniony mnóstwem pobudzających wyobraźnię porównań (w tym homeryckich), epitetów, metafor oraz hiperbol i pytań retorycznych. Ciężko było również nie zauważyć okazjonalnych apostrof skierowanych do "niezwykłej urody młodzieńca". Jak widzowie mogli stwierdzić epos opowiadał o wysokim urzędniku pewnego miasta, które znalazło się w stanie wojny. Do owego miasta przysłano szpiega, który udawał kuzyna bratanka pewnego innego pracownika rządowego, który musiał wziąć dłuższy urolp; urlop na dnie pobliskiego jeziora. Wspomniany wyższy urzędnik spotyka szpiega i mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się egzaltowana historia o miłości, wojnie, wspólnej pracy nad dokumentami, nadgodzinach, problemach z zarządzaniem, z przekonaniem rodziny urzędnika do jego nowego chłopaka, zdradzie, jeszcze większej liczbie nadgodzin i pewnej dozie alkoholu. A wszystko to opowiedziane w porywający sposób i z nienaganną dykcją. Właśnie na tej perfekcji poległ ku przerażenia Alberta Emery. Ich dwójka jako pierwsza odnalazła Johanna, niestety mechanik usłyszawszy kilka słów stanął jak wryty porwany pięknem kolejnych wersów i bliskim swojemu sercu opisem komplikacji związanych z nagłym zepsuciem się ważnej maszyny w urzędzie. Albert ku swojemu przerażeniu pozostał sam na placu boju. Problem leżał w tym, że próba poradzenia sobie z sytuacją samodzielnie mogła zakończyć się źle. Bardzo źle. Sidereal stał w miejscu niepewny co zrobić. Na jego nieszczęście w tym momencie Johann go zauważył i zaczął powoli schodzić z podium wciąż deklamując. Tłum zauważył to, a jakiś pomocny słuchacz puścił wici, że deklamujący idzie w stronę osoby niezwykle przypominającej opisanego w eposie "przepięknej urody młodziana o oczach jak bezkres nieba" i najwyraźniej ma zamiar się oświadczyć. Wieść obiegła cicho zgromadzonych i po chwili wszystkie osoby stojące na drodze Solara rozeszły się. Albert zauważył o sekundę za późno, że znalazł się w pułapce. Ludzie wokół niego byli zbici w ciasną masę i zapewne musiałby użyć siły, by się rozproszyli, co zajęłoby czas. A czasu nie miał zbyt dużo, gdyż Solar znajdował się ledwie parę metrów od niego i ku przerażeniu Alberta deklamował właśnie najbardziej erotyczny opis wypełniania dokumentów, jaki miał dane kiedykolwiek usłyszeć. "Owalne ruchy giętkim piórem" już nigdy nie będą takie same, tak samo jak "powściągliwe odciśnięte, na kremowej jak skóra powierzchni papieru, ślady stempla służbowego". Erotyzacja niewinnego procesu biurokracyjnego była zbyt okrutna, a jakby tego było mało wszyscy dookoła najwyraźniej zdążyli się zorientować, że ten epos jest de facto wyznaniem miłosnym skierowanym do niego. Myśli Alberta wirowały wokół: "błagam, niech tylko nikt z Niebiańskiej Biurokracji się nie dowie", "nie wiedziałem, że można zseksualizować spinanie dokumentów", a przede wszystkim "czemu na wszystkie Panny, Duck Fate nie działa, gdy jest najbardziej potrzebne!". W tym momencie zdał sobie sprawę, że Solar stoi tuż przed nim. Twarz Sidereala pokryły krople potu i przerażenie. "To już koniec!"
Jednakże Johann jedynie klęknął deklamując wspaniałe wyznanie miłosne. Albert chciał uciec, ale sędzie trzymał go za dłoń żelaznym chwytem. Sidereal mógł jedynie stać coraz bardziej przerażony i coraz bardziej czerwony....

Gwiazdka wreszcie dotarła na miejsce, akurat w momencie, gdy Johann zaczął schodzić z podium. Małą chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji, nie mniej szybciej od Sidereala zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Niestety jej głos nie przebił się przez gwar tłumu i deklamację Johanna, a jakby tego było mało gdy Albert wreszcie zauważył, że znalazł się w potrzasku to sytuacja najwyraźniej go przerosła gdyż zamarł w miejscu nie mogąc się ruszyć. Gwiazdka próbowała się przebić w jego stronę, ale tłum był zbyt zbity, by mogła się do niego przedostać. Strzelanie promieniami z oczu w niewinnych przechodniów było natomiast fatalnym pomysłem.
- Rufus! - krzyknęła w stronę z której dobiegła, ale Solar był jeszcze kawałek od niej. W międzyczasie Johann dotarł do Alberta i najwyraźniej klęknął przed nim, gdyż Gwiazdka momentalnie straciła go z oczu. Sytuacja robiła się poważna i należało ją powstrzymać. Abyssalka rozejrzała się za kimkolwiek, kto mógłby jej pomóc. Nie zauważyła Emery'ego, ale dostrzegła wmieszaną w tłum po drugiej stronie placu Serenę. Niestety było widać, że całe to zamieszanie bardzo ją bawi i nie ma ona najmniejszego zamiaru bezpośrednio w nie ingerować.
- Jestem! - usłyszała za sobą lekko zdyszany głos Rufusa, który podniósł głowę rozglądając się z zastanowieniem dookoła. - Co jest?
- Tam jest Johann i właśnie oświadcza się Albertowi! Musimy, go powstrzymać! - zawołała zrozpaczona Gwiazdka.
- Jesteś pewna, że powinniśmy wchodzić w drogę miłości? - spytał Rufus.
- W tym wypadku - bardzo zdecydowanie tak!

Na dachu budynku przy którym stało podium, wyciągnięta na macie leżała opalająca się Symfonia. Opalała się niestety tylko teoretycznie, gdyż nad sobą miała rozstawiony ciemny parasol w czarne serduszka, który rzucał cień na jej sylwetkę. W dłoni trzymała szklankę z czerwonym napojem. Budynek na którym leżała najwyraźniej miał być wyższy, gdyż jego "dach" był w istocie na wpół wybudowanym kolejnym poziomem. Dzięki temu praktycznie niemożliwe było dostrzeżenie Abyssalki z ulicy.
Jakąś godzinę temu zauważyła ona w tłumie Johanna z Sereną. Nie spodziewała się spotkać ich w Whitewall, nie mniej tknięta ciekawością zaczęła śledzić tę parkę. Ku swojemu zdziwieniu odkryła, że Johann przybył do miasta, by reklamować swój najnowszy epos, a przynajmniej na to wyglądało. Nie mając nic lepszego do roboty, Symfonia zrobiła sobie lożę honorową na dachu stojącego najbliżej budynku i stamtąd słuchała deklamującego Solara, od czasu do czasu popijając swojego drinka przez ozdobioną serduszkiem słomkę. Wbrew temu co sugerowali jej Nienarodzeni ten festiwal Waltyłki nie był wcale taki zły! Zdziwił ją co prawda nieco wybór tematu. Miłość między szpiegiem, a urzędnikiem, tak? Symfonia mimo woli poczuła się mile połechtana. Było jak dla niej oczywiste, że na koniec okaże się, że szpieg jest tak naprawdę uroczą czarnowłosą kobietą!
Fabuła tej historii nie potoczyła się jednak tak jak przewidziała Abyssalka. Mianowicie ku jej olbrzymiemu zdziwieniu tłum rozproszył się, by ujawnić... opisywanego przez historię ukochanego urzędnika. Nie było wątpliwości, Johann bardzo szczegółowo opisał jego wygląd. Symfonia poczuła, że się gotuje. Pewnie dlatego, że wyszła spod parasola. Nie mniej furia która ją opanowała była chłodna. Jeszcze chłodniejsza, gdy zobaczyła, że Johann klęka przed tą blond zakałą i oświadcza się jej!
O, nie, ta miłość musi zostać powstrzymana!
Na tą chwilę czekali Nienarodzeni, którzy mocnym, ale niemal radosnym głosem zasugerowali: Spójrz w lewo!
Symfonia spojrzała. Po czym uśmiechnęła się bardzo szeroko.


Johann wstał. Jego prawa ręka wciąż trzymała dłoń Sidereala nie pozwalając mu uciec. Obaj panowie stali patrząc sobie w oczy. Albert wbrew swojej woli był czerwony, ale gdy Solar wstał i zaczął patrzeć prosto na niego, biedny wysłannik Niebiańskiej Biurokracji zaczął dla odmiany blednąć. Szybkość tego procesu znacznie przyśpieszył, gdy zdał sobie sprawę, że Johann powoli nachyla się w jego stronę i najwyraźniej ma zamiar go pocałować. Albert próbował wyrwać rękę, ale nie był w stanie. Jedyne co mógł zrobić to odsunąć się, ale w tym momencie Solar zablokował jego tułów drugą ręką. Albert nie miał gdzie uciec, jedyne co mógł zrobić teraz to uderzyć sędziego w twarz wolną ręką. W tym celu podniósł zaciśniętą w dłoń pięść, ale gdy spojrzał na twarz Johanna zamarł w przerażeniu...

Rufus przebijał się przez tłum jak lodołamacz, ale razem z Gwiazdką wciąż byli zbyt daleko, by powstrzymać Johanna przed zrobieniem czegoś czego później będzie bardzo żałować.
- Rufus, podsadź mnie! - krzyknęła nagle Gwiazdka, konstruując na biegu plan awaryjny. - Z twoich pleców powinnam być w stanie wystrzelić bezpośrednio w Johanna!
Solar natychmiast podniósł ją jedną ręką i pomagając sobie drugą usadził ją na ramionach. Abyssalka natychmiast się wyprostowała i spojrzała w stronę Johanna pochylającego się nad bladym jak ściana Albertem.
- Przepraszam, Johann - wyszeptała Gwiazdka celując w niego wzrokiem. W tym momencie...

Serena patrzyła na całą scenę z miną dziecka, które nagle odkryło, że dzisiaj są jego urodziny i właśnie zobaczyło górę prezentów. Wpatrywała się intensywnie w Johanna pochylającego się nad Albertem. Nie był to najlepszy pairing z możliwych, ale i tak ten widok wzruszał ją dogłębnie. Patrzyła z napięciem, jak rzeczywistość przekracza jej oczekiwania. Jak sędzia składa słodki pocałunek na ustach Alberta. W tym momencie...
...kamienny blok ponad dwa razy większy od ludzkiej głowy spada z nieba i wbija się z impetem w tył czaszki Johanna.

Albert, który zauważył lecący pocisk, zdążył się pochylić, tak, że Johann i kamienny blok przelecieli nad nim, ale w efekcie nieprzytomny sędzia rozpłaszczył się na Siderealu. Gwiazdka, która właśnie miała zaatakować Solara zamarła z opadniętą szczęką. Obecni ludzie zaczęli z przerażeniem, ale bez robienia przesadnego zamieszania rozpełzać się w różne kierunki. Serena stała w miejscu z miną pełną bezkresnego zawodu. Emery wreszcie wyrwał się z zasłuchania i rozglądał się zdziwiony.

Symfonia z twarzą wyrażającą satysfakcję sprawnie otrzepała ręce. Wściekłość pomogła jej podnieść ten olbrzymi kloc, a Nienarodzeni wycelować. Rezultat był tego wart. Abyssalka szybko zebrała rzeczy i zeszła z budynku wtapiając się w tłum.

Rufus zdjął kamienny blok z głowy Johanna. Solar krwawił trochę, więc Gwiazdka spróbowała obwiązać głowę szalem w serduszka, który dostała od jakiejś zaniepokojonej pani będącej świadkiem wydarzenia. Sędzia pozostawał przez cały ten proces nieprzytomny i było jasne, że nieprędko wróci do stanu świadomości. Niewprawna pomoc medyczna Gwiazdki wyglądały co prawda trochę jak skutek działań podpitego lekarza, ale prowizoryczny bandaż trzymał się, a pacjent oddychał.
Albert w międzyczasie ukrył się przed ludzkim wzrokiem w pobliskim sklepie z materiałami ogrodniczymi, gdzie próbował dojść do siebie przy ścianie z łopatami, powtarzając cicho: "Nie musze się martwić, oni zapomną, oni zapomną, oni zapomną......", bardzo przy tym żałując, że nie może wymazać tego wydarzenia z własnej pamięci.
Kwadrans później drużyna przegrupowała się w pobliskim sklepie z alkoholami, gdzie postanowili ustalić co dalej robić.
- Naszym podstawowym problemem jest to, że Johann nie ma tej felernej buteleczki - stwierdził z niezadowoleniem Emery.
- A Serena gdzieś się zmyła - dodał Rufus.
Miało to nawet sens, gdyż Johann nie miał raczej żadnego interesu w kradzieży eliksiru. Smoczokrwista natomiast mogła mieć jakiś. Problem w tym, że nikt nie był do końca pewny jaki. Serena bywała nieobliczalna, ale zachowanie zakochanej Sereny wydawało się niemal niemożliwe do zanalizowania.
- Podsumowując - oznajmił Albert - musimy znaleźć ją szybko.
- A co zrobimy z nieprzytomnym Johannem?
- Niech Rufus odniesie go do laboratorium, a później szybko do nas dołączy - zdecydowała Gwiazdka. W duchu mimowolnie cieszyła się z perspektywy stracenia na jakiś czas z oczu majtkowej flagi.
- Się robi! - zakrzyknął wstając, wtem zatrzymał się gwałtownie i rzucił w Alberta kijkiem mówiąc:
-Potrzymaj mi ją aż wrócę!
Sidereal podniósł kijek, by spojrzeć prosto na bokserki z napisem "WARRIOR OV LOVE". Krzywiąc się mocno, wysłannik Panien, mimowolnie zaczął się zastanawiać czy ten dzień może stać się gorszy.

Serena szła przez wypełnione miłością miasto z uczuciem zawodu. Dopięty na ostatni guzik happening, jaki zorganizowała razem z Johannem nie powiódł się. Starannie zaplanowane wyznanie zostało przerwane przez nieprzewodziną przeszkodę, jaką był kamienny blok. Gdyby w sędziego uderzył piorun z jasnego nieba byłoby to bardziej przewidywalne, a przynajmniej klimatyczne.
Tym nie mniej Serena nie zamierzała pozwolić by drobne niepowodzenia stanęły jej na przeszkodzie. Próba zejścia Johanna z Albertem nie wypalił (choć będzie stanowił dla niej całkiem niezłą inspirację jeszcze przez długi czas), ale przecież był to tylko przejaw jej dobrej woli i sposób na umilenie sobie oczekiwania przed wprowadzeniem w życie JEJ planu.
Gdy tylko o tym pomyślała na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Płomienia nie było na placu razem z resztą drużyny, więc może nawet uda jej się nacieszyć nim bez przeszkód w postaci latających kamiennych bloków lub morderczego spojrzenia Gwiazdki.
Cóż, należy więc upewnić się, że nieprzewidziane okoliczności nie spróbują wejść jej w drogę.

Tymczasem drużyna szwędała się po mieście próbując wypatrzeć gdzieś Serenę lub Płomienia. Po przygodzie na placu wszyscy stwierdzili, że rozdzielenie się było jednak złym pomysłem. Zwłaszcza Gwiazdka nie była pewna czy powinna się martwić o Abyssala, który zapewne również był o krok od ataku Rezonansu, czy o Smoczokrwistą, która mogła go wmieszać w coś co mogłoby doprowadzić Nienarodzonych do białej gorączki. Tak czy siak oboje byli w niebezpieczeństwie i należało ich jak najszybciej zlokalizować.
Niestety oboje najwyraźniej dość dobrze maskowali swoją obecność, gdyż pomimo godzinnych poszukiwań i powrotu Rufusa nadal nie było śladu ich obecności. Już mieli zawrócić do laboratorium Excel, gdy przypadkiem dotarli do niezwykle zatłoczonego skweru. Było to miejsce gdzie organizowano konkurs na najwspanialszą parę Waltyłkową. Żadna z osób nie była w nastroju do przyglądania się kolejnym przejawom ludzkiej miłości, ale zapowiedź następnej uczestniczki sprawiła, że gwałtownie się zatrzymali.
- A teraz proszę państwa mam przyjemność przedstawić wam specjalnego gościa! Pisarkę znanych romansów, takich jak "Mgły nad naszymi rozdrożami" czy okrzyknięta najbardziej przełomowym dziełem swojego gatunku seria o Dantianie i Revorze. Powitajcie państwo, Smoczokrwistą pisarkę, Serenę Kwarc!
Z tłumu dobiegł donośny odgłosk oklasków i wiwatów oraz kilku szczęk, które głośno uderzyły o glebę. Drużyna nie wierzyła własnym oczom - ich towarzyszka nie dość, że ujawniła się samoistnie to jeszcze efektownie. Coś tu śmierdziało. Grupa zaczęła powoli i najbardziej dyskretnie jak to było w ich wypadku możliwe przedzierać się w stronę sceny.
- Halo, halo. Wszyscy mnie słyszą? - spytała publiczność Serena, wyraźnie czerpiąc przyjemność z występu. - Miło mi powitać wszystkich mieszkańców Whitewall w te jakże radosne i pełne miłości dni!
Rozległy się oklaski i krzyki z widowni. Pisarka tymczasem kontynuowała swój występ.
- Wielu z was zastanawia się pewnie skąd moje nagłe pojawienie się tutaj. Czemu nie zapowiedziano mnie wcześniej? Otóż, prawda jest taka, że nie wiedziałam o tym festiwalu. Nie mniej, moja obecność tutaj nie jest przypadkiem. Tak, szanowni państwo, moja obecność tutaj to dzieło miłości i przeznaczenia!
Krąg, który właśnie przeciskał się przez wyjątkowo zbitą grupę fanek twórczości Sereny Kwarc, jęknął cicho.
- Jadąc tu do Whitewall zdałam sobie sprawę, że zakochałam się w jednym z moich towarzyszów podróży. Ah, to wspaniałe uczucie nieporównywalne z niczym! Obawiam się jednak, że mój najmilszy przyjaciel nie był gotowy odwzajemnić mojego uczucia - wyjaśniła z żalem.
Tłum jęknął współczująco wyraźnie nie rozumiejąc jak ktokolwiek mógłby dać kosza tak urodziwej Smoczokrwistej.
- Lecz nie mam zamiaru się poddać! Wielokrotnie na kartach mych książek pisałam, że miłość jest w stanie pokonać największe przeszkody. To nie są puste słowa! Wierzę, że moje uczucie przezwycięży nieśmiałość mojego towarzysza. Dlatego, kochani, jeśli i wy macie problemy miłosne - nie poddawajcie się!
Znów rozległy się oklaski. Grupa zaczęła dochodzić do wniosku, że Serena bawi się zdecydowanie za dobrze.
- Wierzcie razem ze mną! Otóż zgłosiłam siebie i mojego ukochanego do odbywającego się tutaj konkursu na najlepszą parę! Figurujemy jako numer 137! Niestety mój towarzysz jeszcze nie dotarł. Nie mniej wierzę w niego! Wierzę, że nie zostawi mnie samej i dotrze tutaj! Czy wierzycie ze mną? - wykrzyknęła.
- WIERZYMY!!! - odpowiedział jej tłum.
Tymczasem grupa zbliżała się coraz bardziej do sceny. Niestety takie osoby jak Rufus bywają ciężkie do zamaskowania, nawet w tłumie. Serena zauważyła cichy pochód zmierzający w jej stronę. Odkaszlnęła i znów zwróciła się do widowni.
- Sama jednak nie przypuszczałam, że rzeczywistość jest tak podobna do romansu. Widzicie, kochani, introwertyczność mojego towarzysza to nie jedyna przeszkoda, jaka pojawiła się na mej drodze. Z powodów dla mnie nie do końca zrozumiałych pozostali moi towarzysze są przeciwni temu związkowi. Nawet teraz boję się, że w przypływie szaleństwa mogą wtargnąć na scenę - oznajmiła z lekkim przerażeniem.
Tłum zabuczał.
- Ona robi z nas strasznych antagonistów - zauważył Emery.
- I to bardzo skutecznie - dodał Albert.
- Ciekawe czy myśli, że to nas powstrzyma? - mruknęła Gwiazdka, która dalej przeciskała się przez tłum.
Serena kontynuowała:
- Jeśli to zrobią napełni mnie to wielkim smutkiem. Widzicie to tutaj mam zamiar się spotkać z moim ukochanym. Mam nawet dla niego prezent - to mówiąc wyciągnęła spod szaty niewielką brązową butelkę. Grupa zamarła patrząc na Serenę dzierżącą niebezpieczny eliksir. Ku swej frustracji, wciąż znajdowali się za daleko, by móc go jej odebrać. Smoczokrwista natomiast zaczęła wyjaśniać czym jest prezent:
- To specjalny alkohol jaki znalazłam specjalnie z myślą o moim ukochanym. Jak widać niewiele go zostało, ale to dlatego, że jest on tak rzadki. Wydałam majątek, by go kupić, ale jeśli niedane mi będzie podzielić się nim z ukochanym... to nie ma on żadnej wartości! - wykrzyknęła. - Więc jeśli moi towarzysze mi przeszkodzą to ten wyjątkowy napój zapewne skończy wylany do wodociągów! - oznajmiła hardo patrząc w stronę osłupiałego kręgu.
- Chciała pani chyba powiedzieć ścieków - wtrącił się mężczyzna prowadzący konkurs, o którego istnieniu wszyscy zapomnieli z powodu występu Sereny.
- Ah tak, ścieków. Racja - potwierdziła głucho, po czym dodała psotnie. - Przejęzyczyłam się, oczywiście.
Grupa w miedzyczasie stała osłupiała.
- No, to chyba nas powstrzymała - stwierdził Emery.
- Bardzo skutecznie - burknęła Gwiazdka. - Co my mamy teraz zrobić? - jęknęła.
- Czekać na Płomienia? - podsunął Rufus.
Jak na zawołanie przy wejściu na podium rozległy się zdziwione krzyki i po chwili na scenę wmaszerował odziany w biały płaszcz mężczyzna o czarno-popielatych włosach z nieco ponurą aurą wokół siebie, na którego Serena rzuciła się z radością w oczach.
- Płomień, na niego zawsze można liczyć - westchnęła Abyssalka.
- Wołałaś? - spytał głos zza jej pleców. Wyniesiona Otchłani odwróciła się gwałtownie, by ujrzeć przed sobą swojego byłego kolegę z pracy i obecnego towarzysza, który miał wyjątkowo niezadowoloną minę i najwyraźniej oczekiwał, że ktoś wyjaśni mu co tu się dzieje.
- P... płomień! Gdzie byłeś?! - wykrzyknęła zaskoczona Gwiazdka.
- Izolowałem się od pełnego miłości świata w czyjejś podziemnej komórce - stwierdził ponuro. - I nie, to nie jest przenośnia. Po tym jak musiałem skutecznie spacyfikować pewną natrętną sprzedawczynię bielizny - Abyssalka jęknęła cicho zdając sobie sprawę dokąd zmierza historia - poczułem, że jeszcze chwila i zrobię komuś poważną krzywdę. Dlatego ukryłem się gdzieś, gdzie moje oczy nie musiałyby oglądać wszechobecnych serduszek i artykułów komercyjnych wspierających akt kopulacji.
Wszyscy ponuro kiwnęli głową w akcie zrozumienia dla biednego Abyssala.
- Ale w takim razie skąd wiedziałeś, że jesteśmy tutaj? - spytał zdziwiony Emery.
- Bo Serena wysłała do mnie wiadomość, żebym przyszedł na ten plac i że będzie na mnie czekać. A niestety jej charm komunikacyjny działa tylko w jedną stronę, więc nie mogłem jej przekazać, że wolałbym gdyby jednak to ona poszła w jakieś bardziej odosobnione miejsce, gdzie łatwiej byłoby ją złapać.
- No tak - stwierdził Rufus. - To wyjaśnia co się z tobą działo, ale nie odpowiada na najważniejsze pytanie! - zauważył z emfazą. - Czemu jest was dwóch? - spytał wskazując na scenę.
Cała drużyna odwróciła się w stronę podium, na którym wciąż stała Serena, prowadzący konkurs oraz identyczna kopia stojącego przed nimi Wyniesionego Otchłani.
Grupa zamilkła na moment i spojrzała podejrzliwie na stojącego koło nich Płomienia.
- Ja jestem sobą - odparł z godnością Abyssal. - Na dowód mogę powiedzieć, że antidotum na ten felerny eliksir miłosny, którego uwarzenia tak oczekujemy w wersji optymistycznej powinno być gotowe jutro. A ta osoba na scenie to zapewne...
W tym momencie wszyscy (z wyjątkie Alberta, który jeszcze nie był zaznajomiony ze wszystkimi wrogami grupy na jakich należy w danym momencie zrzucać winę) jakby tylko czekali na sygnał krzyknęli:
- SYYYMFOOONIAAAA!!!
Sytuacja właśnie wyewoluowała z kiepskiej w znacznie gorszą.

Problemem numer jeden była Serena, w której niezbyt odpowiedzialnych rękach znajdował się eliksir oraz równie niebezpieczne, co lepkie łapki Symfonii. Problemem drugim, fakt, że mieli związane ręce. Groźba Smoczokrwistej zapewne wciąż pozostawała aktualna.
Pozostawało im tylko jedno wyjście.
- Płomień - stwierdziła z naciskiem Gwiazdka - marsz na scenę!
Płomień zrobił krok do przodu, ale natychmiast zdał sobie sprawę, że nikt poza nim nie ruszył się z miejsca, więc zatrzymał się gwałtownie.
- Zaraz, chcecie, bym SAM poradził sobie z sytuacją? - spytał z wyrzutem.
- Nie mamy wyjścia - stwierdziła ponuro Gwiazdka. - Serena zagroziła, że jeśli ktoś poza tobą spróbuje wejść na scenę to wyleje resztę eliksiru do systemu wodnego Whitewall.
Rufus pocieszycielsko poklepał Abyssala po ramieniu.
- Los miasta jest w twoich rękach! - wyjaśnił z pełnym zaufania uśmiechem.
Mina Płomienia mówiła wszystko o tym co sądzi o Whitewall, Waltyłkowym festiwalu oraz rozbijających się po nim knujnych Serenach i Symfoniach. Wyniesiony Otchłani doszedł też do słusznego wniosku, że jeśli groźba Smoczokrwistej dojdzie do skutku to najprostszym sposobem rozwiązania problemu będzie chyba zrównanie miasta z ziemią. Z tą myślą ruszył w stronę podium.

Symfonia po tym jak w widowiskowy sposób przerwała występ Johanna i trochę ochłonęła po swoim wybuchu zazdrości zdała sobie sprawę, że sędzia zachowywał się cokolwiek dziwnie. Wygłaszanie publicznie monumentalnego eposu o jakimś pokracznym chłystku było dość zdecydowanie nie w jego guście. Pośród szminek, bielizny w serduszka oraz "słodkości dla zakochanych" jej ciekawość zapłonęła. Niedługo później wypatrzyła w tłumie Serenę, która biegła gdzieś z szerokim uśmiechem na ustach, Abyssalka niewiele myśląc zaczęła ją śledzić.
Potem zrobiło się jeszcze dziwniej. Smoczokrwista bowiem dzięki swojej reputacji załatwiła sobie występ podczas konkursu par, wpisując się na ostatnią chwilę na listę uczestników. Symfonia podejrzewała, że jej parą będzie ten dziwaczny Infernal, ale ku swojemu zdziwieniu odkryła, że Serena wpisała na listę Płomienia.
W tym momencie Abyssalka pozwoliła sobie na chwilę porządnego zastanowienia na temat tego co mogło wydarzyć się przez ostatnie półtora tygodnia w Gethamane, gdyż wtedy ostatnio widziała drużynę i co ważne, wszyscy wydawali się być na tyle zdrowi na umyśle na ile zawsze byli.
Tymczasem Serena usiadła koło mężczyzny odpowiadającego za efekty dźwiękowe, wokół którego leżało mnóstwo przeróżnych instrumentów, czekając na moment kiedy będzie mogła wystąpić. Symfonia, która na szybko ucharakteryzowała się na sprzątaczkę i zamiatała w pobliżu zauważyła, że Smoczokrwista dyskretnie wyjęła spod pancerza niedużą butelkę, której przyglądała się wyczekująco przez pół minuty, po czym pocałowała ją lekko mamrocząc pod nosem coś co brzmiało jak "proszę, przynieś mi szczęście".
Symfonia była coraz bardziej zaintrygowana, dlatego gdy nadszedł czas jej występu zmieniła się w Płomienia i weszła na scenę powitana wielkim uściskiem przez Serenę i burzą oklasków z widowni.

- Miło widzieć, że postanowił pan jednak spotkać się ze swoją ukochaną - zauważył prowadzący.
- Nie mógłbym zostawić jej samej - odpowiedział stojący na scenie Płomień. - Serena potrafi strasznie nabroić, gdy tylko spuści się ją z oczu.
Smoczokrwista zaśmiała się.
- Nie mów! Zniknęłam tylko na chwilę, byśmy mogli wziąć udział w tym konkursie.
- Mogłaś najpierw spytać mnie co myślę o wzięciu w nim udziału - zauważył Płomień.
- Ale jakbym cię spytała to mógłbyś się nie zgodzić - zauważyła z żelazną logiką Serena.
- I jak ja mam się z tobą kłócić - stwierdził czule Abyssal klepiąc ją po głowie.
Widownia w międzyczasie rozpływała się obserwując tą wymianę zdań. Zaś "źli towarzysze Sereny" patrzyli niedowierzająco na scenę rozgrywającą się na ich oczach.
- Myślicie, że gdyby Płomień też wypił eliksir to... to by tak wyglądało? - spytał Emery.
- Kto wie, kto wie - odparła Gwiazdka z trwogą w głosie. Abyssalka nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek ujrzy tę dwójkę migdalącą się i nawet świadomość, że ten Płomień jest tak naprawdę Symfonią niewiele pomagała.

W międzyczasie była pracownica Kochanicy dalej nie wiedziała co się dzieje. Cała ta farsa stawała się dziwniejsza z minuty na minutę, ale jednocześnie udawanie zakochanego Płomienia było tak niecodzienne, że aż śmieszne. Co prawda rzeczony Wyniesiony Otchłani, zapewne skróci ją o głowę, gdy tylko się dowie, ale chwilowo...
- Z drogi - rozległ się ponury głos, gdzieś pod sceną. W tym momencie rozległy się przerażone krzyki, a na podium powoli wszedł prawdziwy Płomień. Prowadzący zamilkł ze zdziwienia albo ze strachu, gdyż Abyssal wyglądał jakby miał dzisiaj wyjątkowo zły dzień. I nie było to w żadnym wypadku mylne wrażenie.
Oczy obu Płomieni spotkały się, po czym ten który wszedł na scenę, sięgnął po miecz i wycedził:
- Masz pięć sekund, by zniknąć mi z oczu podróbko.
Symfonia zawahała się usłyszawszy tę groźbę. Z jednej strony jej życie znalazło się właśnie w sporym niebezpieczeństwie, ale z drugiej tajemnica dziwnego zachowania Johannowego kręgu dalej pozostawała dla niej nierozwiązana. Co więcej Abysalka widziała, że obok niej wciąż stoi kompletnie niepoczytalna Serena, której obecność zapewne powinna utrudnić Płomieniowi zaatakowanie jej.
Prowadzący konkurs stał z rozdziawioną buzią, by nagle momentalnie się pozbierać.
- Niewiarygodne, proszę państwa! Na scenę właśnie wszedł drugi mężczyzna wyglądający jak kochanek panny Sereny. Cóż za niespodziewany zwrot akcji. Który z dwóch obecnych tutaj jest prawdziwym Sergiuszem Judaszem Płomieniem?
Właściwy Abyssal nawet nie drgną usłyszawszy pełne imię wymyślone przez Smoczokrwistą. Tak samo Symfonia, która widziała już wcześniej zgłoszenie i zdążyła się wyśmiać przed podszyciem się pod Płomienia. Grupa miała mniej szczęścia, gdyż Emery zaczął się regularnie chichotać, Gwiazdce opadła szczęka, a Rufus zauważył z zaciekawieniem.
- Czyli Płomień jednak ma imię. Czemu je przed nami ukrywał?
Grupa próbowała coś odpowiedzieć, ale ich słowa utonęły w dalszym ciągu relacji:
- Napięcie rośnie. Żaden z obecnych mężczyzn nie chce ustąpić. Panno, Sereno wie pani może który jest prawdziwy?! Panno Sereno? ...panno Sereno? - spytał z niepokojem. Smoczokrwista zachwiała się lekko mamrocząc teatralnym szeptem "Dwóch Płomieni! Dwóch! Te możliwości...." i w egzaltowany sposób padła w ramiona prowadzącego konkurs, który zmuszony był z tego powodu przestać chwilowo mówić, jednakże podtrzymywanie omdlonej Sereny zdawało się mu tę niedogodność w pełni kompensować.
- Kochanie, nic ci nie jest? - spytała Symfonia. W tym momencie też schyliła się unikając ataku mieczem. Płomień niezadowolony cofnął się i warknął.
- Jeszcze jedna słodka gadka, a utnę ci struny głosowe - wycedził. Zazwyczaj zapewne po prostu zaatakował by po raz drugi, ale cały absurd dzisiejszego dnia zaczynał brać nad nim górę. W dodatku Symfonia ustawiła się tuż przed prowadzącym , który wciąż trzymał teatralnie omdloną Serenę.
- Rozumiem, że jesteś zazdrosny, ale to nieładnie wchodzić pomiędzy szczęście dwojga Wyniesionych - odparła przewrotnie Symfonia.
Tym razem w zgodzie ze swoim charakterem Płomień nie odpowiedział tylko znowu zaatakował, ale jego przeciwniczka wciąż starannie unikała kolejnych wymierzonych w nią ataków. W dodatku cały czas stawała tuż przy Smoczokrwistej utrudniając mu swobodę ataków. Niech Otchłań pochłonie przeklęte święta Waltyłkowe, kiedy nic nie idzie dobrze...
- Odsuń się od Sereny! - krzyknął zdenerwowany próbując w ten sposób zaskoczyć Symfonię. Plan częściowo zadziałał, gdyż udało mu się wreszcie ją trafić, ale w ostatniej chwili Abyssalka przyblokowała atak sztyletem, unikając poważnej rany. Płomień zamachnął się, by zadać kolejny atak, ale w tym momencie dostrzegł nagły ruch za Symfonią, który zmusił go do zatrzymania się. Serena weszła pomiędzy dwóch walczących Płomieni i oznajmiła z emfazą.
- Dosyć tej walki panowie! Przemoc niczego nie rozwiąże.
Płomień rozważył czy przypadkiem nie skorzystać z okazji i nie pozbawić Smoczokrwistej przytomności, ale ta patrzyła na trzymany przez niego miecz z oczekiwaniem i Abyssal zmuszony był go schować. W międzyczasie Symfonia wstała i patrzyła z ciekawością na dalszy rozwój wypadków.
- To który z was lepiej włada mieczem nie jest dostatecznym dowodem prawdziwości któregokolwiek z was! - kontynuowała Serena. - Istotnie, istnieje tylko jeden słuszny dowód! - zakrzyknęła. - Wasze uczucia! Tylko prawdziwy Płomień będzie w stanie odwzajemnić moje uczucia!
Tłum znów zaczął wiwatować. Wszyscy z napięciem oczekiwali jaki test postawi przed nimi Serena. Ta przeszła kawałek, tak by stanąć przodem do obu Płomieni i bokiem do widowni, po czym wyciągnęła spod zbroi niedużą butelkę...
- Tylko prawdziwy Płomień wypije teraz przy wszystkich ten cudowny alkohol!
Rozległy się brawa i krzyki widzów, a dwaj mężczyźni spojrzeli podejrzliwie na zawartość trzymanej przez Smoczokrwistą flaszki.

Stojąca niedaleko sceny grupa patrzyła na postawione przez Serenę ultimatum z niepokojem. Gwiazdka rozważała zniszczenie butelki z odległości, ale Serena posłała im dyskretne spojrzenie dające do zrozumienia, że wszelkie próby ingerencji źle się skończą i cały czas obserwowała swój krąg kątem oka. Płomień i Symfonia stali niezdecydowani. Oboje zdawali się mieć opory przed skosztowaniem zawartości, co zresztą było całkiem naturalne, gdyż jedno nie wiedziało co zawiera butelka, a drugie było tego boleśnie świadome.
- Ja się napiję - stwierdził jeden z nich wyciągając ręke po butelkę, ale Serena cofnęła ją gwałtownie. - O nie, nic z tego. Podejdź tu i otwórz buzię - poinstruowała, widząc niedowierzające spojrzenie wyjaśniła. - W tym momencie nie mam pewności który z was jest prawdziwy, więc nie mogę wykluczyć scenariusza, że ten fałszywy chwyci butelkę i ucieknie. Dlatego jedyną opcją jest bezpośrednie wlanie napoju do buzi. Tylko nie mówcie, że się wstydzicie - odparła wesoło.
Ten Płomień, który poprosił o butelkę cofnął się nieznacznie. Najwyraźniej Serena trafnie rozgryzła jego plan. Wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie krok do przodu zrobił drugi Abyssal.
- Ja się napiję - oznajmił.
Twarz Sereny rozjaśniła się. Szybko odkorkowała butelkę, a Płomień pochylił się pozwalając, by Smoczokrwista wlała mu zawartosć butelki do buzi.
Cała widownia zamarła, ale najbardziej zamarłym fragmentem widowni było miejsce, gdzie stał krąg. Grupa zdawała sobie bowiem doskonale sprawę, że Płomień w życiu nie dałby się napoić eliksirem miłosnym. Co oznaczało, że Serena zapewne zaraz wzbogaci się o olbrzymi problem jakim jest zakochana Abyssalka...

Excel porządkowała nieco laboratorium. Początkowo tego nie zauważyła, ale Serena i Johann nie tylko wzięli butelkę z eliksirem miłosnym, ale z jakiegoś powodu buszowali też w szafce z naczyniami, doprowadzili do zniknięcia dużej paczki waty i nie wiedzieć czemu najwyraźniej korzystali ze zlewu, gdyż dwie kolby wisiały na suszarce schnąc.
- Doprawdy, co oni kombinowali? - spytała z lekką irytacją Excel. Nie mogła zrozumieć czemu bez potrzeby zrobili bajzel.
Antidotum na szczęście wyglądało na nietknięte. Revan zajmował się nim obecnie w schowku obok, który zaprojektowano tak, by można było ustawić w nim odpowiednią temperaturę. Excel cieszyła się, że udało jej się wrobić swojego gościa w przeprowadzenie tego etapu tworzenia antidotum, który wymagał siedzenia w chłodzie.
Solarka wróciła do krążenia po laboratorium i sprawdzania co jeszcze mogła nabroić niesforna dwójka Wyniesionych. Jej wzrok powędrował do biurka, o którym do tej pory zapomniała. Nagła dostawa nieprzytomnego i rannego Johanna sprawiła, że Excel nie zdążyła jeszcze sprawdzić czy ktoś nie grzebał w leżących w nim papierach. Podeszła do mebla i w tym momencie zdała sobie sprawę, że kopnęła coś. Spojrzała w dół. Ukryte pod biurkiem stało drewniane pudełko średniej wielkości.
Excel niewiele myśląc podniosła je i otworzyła. W środku obłożone dla bezpieczeństwa watą znajdowała się pusta butelka po piwie, którym Solarka poczęstowała wcześniej Johanna oraz jedno z naczyń z jej szafki, które wypełnione było jasnobrązowym płynem. Medyczka spojrzała na te skarby lekko zdziwiona, a potem uświadomiła sobie co najwyraźniej ma przed oczami.
- Na niebiański karnet do Słońcowego Pudełka Przyjemności! - wykrzyknęła. - Trzeba ich zaraz powiadomić!

Symfonia uznała, że ryzyko jest warte podjęcia. Cała ta tajemnica dziwnego zachowania Johanna i Sereny męczyła ją, a zawartość tej butelki zdawała się mieć z tym jakiś związek. Płomień co prawda wyraźnie nie miał zamiaru kosztować zawartości, ale Abyssalka była pewna, że Smoczokrwista raczej nie próbuje otruć swojego towarzysza. Na jej twarzy było widać wyraźne oczekiwanie, ale brakowało śladu jakichkolwiek złych intencji.
- Ja się napiję - oznajmiła i natychmiast przyklęknęła otwierając usta, a Serena równie szybko wlała do nich zawartość butelki. Nikt nie miał czasu zaprotestować. Widownia zamilkła oczekując tego co powie szczęśliwy wybranek po przełknięciu napoju.
Symfonia wstała powoli wciąż patrząc uważnie na Serenę, która uśmiechała się w nieco smutny sposób. Abyssalka otworzyła usta. Wszyscy czekali w ciszy.
- Wyjątkowo kiepskie piwo, Sereno - oznajmiła Abyssalka krzywiąc się.
- No, nie? - zgodziła się z nią Smoczokrwista. - Johann mówił, że to najgorsza marka z jaką się spotkał.
- Muszę się z nim zgodzić.
Serena wciąż uśmiechając się niejednoznacznie minęła Abyssalkę i stanęła przed Płomieniem. Ten patrzył zdziwiony na całą scenę wciąż mając problem ze zrozumieniem co właśnie się wydarzyło. Smoczokrwista objęła go i przytuliła nim zdążył się odsunąć.
- Szkoda, że jednak mi nie zaufałeś - powiedziała nieco smutnym tonem - ale w sumie spodziewałam się, że tak będzie. To było zbyt w twoim stylu.
Płomień błyskawicznie skorzystał z okazji i dyskretnie uderzył Serenę pozbawiając ją przytomności, po czym wyjął z jej ręki butelkę. Była to bez wątpienia ta sama flaszka, w której znajdował się eliksir miłosny.
- O co tu chodzi? - spytał cicho siebie, biorąc na ręce nieprzytomną Smoczokrwistą. Zachowywał się, tak, by tłum nie zauważył, że Serena została spacyfikowana. Zrobił to zresztą tak przykonywująco, że schodząc ze sceny został nagrodzony oklaskami.
- To była proszę państwa para numer 137 - zakrzyknął jeszcze prezenter. Tłum wiwatował. Płomień ruszył w stronę grupy, która torowała już sobie drogę ku niemu i Serenie. Symfonia tymczasem zniknęła ze sceny skutecznie ukrywając się przed wzrokiem ciekawskich.
Wyniesiony Otchłani tymczasem pochłonięty był dość ważną kwestią - jeśli to co wypiła Symfonia to nie był eliksir miłosny to gdzie w takim ukryła go Serena?
Płomieniu, Abyssal usłyszał nagle glos Revana, rozpoznając jednocześnie jego zaklęcie komunikacyjne.
Właśnie schwytaliśmy Serenę, przekazał.
To dobrze. Czy reszta kręgu jest z tobą? Mam do przekazania dość ważną informację.
Tak, są ze mną, potwierdził Płomień. O co chodzi?
Excel właśnie powiadomiła mnie, że znalazła w laboratorium eliksir miłosny. Wygląda na to, że Serena i Johann wcale nie wzięli go z laboratorium, a jedynie wynieśli butelkę. I chyba jeszcze ją umyli...
Układanka wreszcie ułożyła się w całość.
Oraz wlali do środka piwo, tak by wyglądało, że mają eliksir, dopowiedział.
Tak w istocie mogło być, potwierdził Revan. W każdym razie skoro odzyskaliście już Serenę to wracajcie do laboratorium. Będziemy na was czekać.
Revan rozłączył się. Płomień natomiast pozwolił sobie na chwilę uświadomienia.
Jeśli eliksir nie został zabrany to w istocie nigdy nie istniała realna potrzeba by szukali Sereny i Johanna w całym Whitewall. A to oznacza, że wszystkie nieszczęścia i cierpienia dzisiejszego dnia mogłyby zostać uniknięte, gdyby wszyscy zostali w laboratorium i tam poczekali aż zakochana dwójka wróci ze spaceru...
Patrząc na zbliżających się Rufusa, Emery'ego, Alberta i Gwiazdkę Płomień stwierdził, że jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie miał takiej ochoty powiedzieć "A nie mówiłem".


Statek Sereny powoli leciał w stronę Gethamane. Excel co prawda zaproponowała, by drużyna została w Whitewall, ale festiwal Waltyłki miał jeszcze trwać przez kilka dni, a praktycznie nikt z obecnych nie chciał tego doświadczyć. Dlatego też, gdy tylko Serena i Johann wypili antidotum, grupa zebrała się i szybko opuściła miasto obiecując, że przyjadą innym razem.
Festiwal Waltyłki i wydarzenia związane z felernym eliksirem pozostawiły głęboką traumę u większości członków kręgu. Johann, gdy tylko wrócił do zmysłów upił się, byle tylko zapomnieć o tym do czego niemal doszło. Albert wbrew zapewnieniom, że wszystko jest w porządku pozostawał zamknięty w kajucie. Gwiazdka i Płomień dochodzili do siebie po okropnościach jakie doświadczyli, zaś Emery stwierdził, że nadmierna ilość serduszek była niesmaczna. Tylko Serena, Revan i Rufus wyszli z tej przygody bez większego szwanku na psychice.

Płomień stał właśnie na pokładzie statku. Z powodu ciemnych chmur nie odczuwał takiego dyskomfortu jak zwykle, gdy wychodził na zewnątrz w ciągu dnia.
- O, Płomień - usłyszał za sobą głos. Był to bez wątpienia głos Sereny. W pierwszym momencie Abyssal sięgną po miecz, ale natychmiast przypomniał sobie, że Smoczokrwista została już wyleczona z zauroczenia. Nie mniej nie odwrócił się. Nie miał ochoty widzieć Sereny.
- Potrzebujesz czegoś? - spytał.
- Niekoniecznie. Po prostu zdziwiłam się, wszyscy ostatnio siedzą w kabinach - zauważyła niewinnym tonem, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy z czego to wynika. - Choć w sumie możesz coś dla mnie zrobić. Powiedz jak podoba ci się ten strój.
Płomień z westchnieniem odwrócił się.
Serena miała na sobie jasnoróżową suknie z mnóstwem falbanek i kokardek. Strój był przesłodzony i absolutnie przeładowany dodatkami.
To była pierwsza nagroda w konkursie na najlepszą parę.
- Doszło dzisiaj - wyjaśniła Smoczokrwista.
Abyssal spojrzał z niezadowoleniem na strój.
- Po co pytasz się mnie o zdanie. Myślę, że wiesz jaką uzyskasz odpowiedź.
- Ponieważ w obecnej chwili identyczną odpowiedź dostanę zapewne od każdej innej osoby na tym statku, więc nie robi większej różnicy czy spytam ciebie czy kogoś innego - wytłumaczyła spokojnie.
- Jeśli koniecznie musisz wiedzieć. Jest absolutnie paskudny - stwierdził Płomień odwracając się tyłem.
- Tak myślałam - przyznała Serena z uśmiechem. - Lepiej pójdę włożyć coś zwykłego. Nigdy nie lubiłam tego typu sukni.
Po chwili rozległ się odgłos kroków, gdy kobieta schodziła pod pokład.
Płomień odetchnął z ulgą. Miłość może i zachwyca domorosłych poetów i pisarzy, ale prawdziwe życie jest o wiele przyjemniejsze bez niej.

niedziela, 26 czerwca 2011

Sen kaca niedzielnego

W Gethamane nadszedł kolejny dzień.
Przynajmniej w teorii, jako że pod ziemią nie robiło to większej różnicy czy nad Kreacją świeci słońce czy księżyc. Grupa spała w swoich łóżkach, tudzież innych miejscach, pozwalając, by organizm odpoczął po niedawno wchłoniętej dawce alkoholu. Wczorajsza impreza niewątpliwie należała do udanych.

Serena podniosła się powoli z łóżka. Wczoraj wypiła jednak trochę za dużo. Co prawda głowa jej nie bolała, ale czuła się dość mętnie i najchętniej znowu zapadłaby w stan nieprzytomności. Niestety, jako że już raz otworzyła oczy, sen nie miał zamiaru wrócić. W związku z tym Smoczokrwista postanowiła szybko rozwiązać ten problem.
Najszybszym sposobem było zabicie kaca klinem.
Kobieta podniosła głowę, ale butelka, którą ujrzała na stole, była niewątpliwie pusta. W związku z tym Serena przekręciła się na brzuch i wychyliwszy się za ramę łóżka zaczęła badać podłogę. Znalazła kolejną butelkę, niestety również pustą. Zaklnęła cicho. Potrzebowała alkoholu. Jej mózg uruchomił prosty ciąg skojarzeń, według którego miejscem związanym z dużą ilością zazwyczaj pełnych butelek był pokój Johanna.
Smoczokrwista powoli wstała i ruszyła w stronę ziemi obiecanej alkoholików.

Niestety, pokój Johanna też jak na złość zawierał głównie puste butelki. Te z zawartością znajdowały się ukryte za szczelnie zamkniętym barkiem. Solara nie było w pokoju, zapewne zszedł już na dół na śniadanie. Smoczokrwista też miała zamiar się tam udać, ale chciała najpierw wypić coś choć trochę procentowego.
Alkohol musiał tu być!
Kobieta pochyliła się sprawdzając czy jakaś butelka nie zabłąkała się pod kanapę, ale nic pod nią nie było. Pełna rozczarowania, już miała się podnieść, gdy nagle dostrzegła lekki blask. Nie pod kanapą, ale pod stojącą kawałek dalej szafą błyszczało szkło! Smoczokrwista skoczyła w tamtą stronę i wyciagnęła niedużą, zapieczętowaną buteleczkę. Musiała ona przypadkiem się tam wtoczyć niezauważona przez nikogo. Serena spojrzała dziękczynnym wzrokiem na flaszkę, otworzyła ją i pociągnęła duży łyk. Zawartość nie smakował jak żaden alkohol jaki znała, ale płyn zadziałał tak jak powinien i Smoczokrwista poczuła, że jej umysł zaczyna jakoś pracować. Odstawiła butelkę na stół i ruszyła na dół zjeść śniadanie. Gdy była w połowie schodów ujrzała przed sobą znajomą postać.
- O, widzę, że już jesteś Sereno. Gwiazdka kazała mi sprawdzić czy już się obudziłaś i w razie czego wspomóc cię tą butelką wina, ale widzę, że jakoś sobie poradziłaś - zauważył Płomień.
Serena stanęła w ciszy, patrząc szeroko otwartymi oczami, jakby ujrzała Abyssala po raz pierwszy w życiu.
- P-płomień? - spytała lekko drżącym głosem.
Abyssal spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Coś się stało?
- Ty....

* * *

- Więc jak mówiłam to naprawdę niebezpieczna rzecz. Wytwór jakiegoś pierwszoerowego Solara. Tacy są najgorsi! Jak coś im przyjdzie do głowy, nawet jeśli jest totalnie niedorzeczne to zrobią to i już. To również. Jeśli miał te setki lat na opracowanie formuły to mógł zamiast tego poświęcić siły na załatwienie tego zwykłymi sposobami. Wiesz, dać prezent lub coś.
Karen wracała razem z Yrgathem z misji. Rozmowa jakoś zeszła im na pracę i młoda Siderealka zaczęła opowiadać koledze o sprawie, jaką przedzielono jej w okolicy, gdy tylko okazało się, że nie musi dalej szpiegować drużyny stacjonującej w Gethamane. Było to dosć szybkie zadanie polegające na odzyskaniu butelek tajemnego specyfiku odkrytych przypadkiem w okolicy przez grupkę farmerów.
- Najgorsze były nieprzewidziane trudności, bo tuż przed tym naszym oficjalnym spotkaniem z nimi dostałam informację, że brakuje jednej butelki i w te pędy musiałam lecieć ją odzyskiwać. Ledwo się wyrobiłam. Ten dureń co wykopał te butelki schował jedną i dopiero jak mu zagroziłam to ją oddał. Dobrze, że odzyskaliśmy wszystkie. Wolę nie wiedzieć co by się stało, gdyby wpadły one przypadkiem w niepowołane ręce.
Wojownik zamyślił się na moment.
- Chcesz powiedzieć, że miałaś tę butelkę na spotkaniu? Bo z tego co pamiętam natychmiast jak wróciłaś Rachel teleportowała nas do Gethamane.
- Tak, nie miałam czasu jej odłożyć. A później chyba zapomniałam. Zaraz, mam ją tu gdzieś - to mówiąc Karen sięgnęła w ramię swojego stroju. Rozległ się lekki klamot przesuwanych rzeczy i Siderealka triumfalnie wyciągnęła butelkę.
- "Niebiańskie piwo Yu-shańskie"? - Yrgath podniósł brwi przeczytawszy etykietę. Karen momentalnie zrzedła mina. Obróciła butelkę w swoją stronę i spojrzała przerażona.
- Te butelki nie miały etykiet - jęknęła.
Kobieta zaczęła chaotycznie przeszukiwać swój strój, mnóstwo mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów i artefaktów wylądowało na podłodze, ale żaden z nich nie był poszukiwaną butelką.
- Zniknęła - stwierdziła zrozpaczona Karen. - Zgubiłam gdzieś cholerny eliksir miłosny!

* * *

- Coś się stało Serenie - stwierdził spokojnie Płomień.
Smoczokrwista stała tuż obok niego, obejmując go za rękę i patrząc na niego oczami pełnymi bezbrzeżnego szczęścia, jakby obecny tu Abyssal okazał się nagle legendarnym, pierwszoerowym artefaktem.
Siedzący przy stole zamilkli trawiąc ten widok.
- Sereno, coś się stało? - spytała lekko zaniepokojona Gwiazdka.
- Nic wielkiego, po prostu nagle otworzyły mi się oczy - oznajmiła radośnie Smoczokrwista, gładząc Abyssala po zbroi. - W sensie, sama nie wiem, jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że Płomień jest takim przystojnym, męskim mężczyzną i że te gotyckie ozdoby, które nosi są takie stylowe...
Revan dość szybko znalazł się przy niej.
- Pozwolisz, że dokonam szybkiego sprawdzenia twojego zdrowia, Sereno - stwierdził lekko zaniepokojony. Kobieta spojrzała zdziwiona na swojego mentora, po czym przeniosła pytający wzrok na Płomienia. Abyssal kiwnął enztuzjastycznie głową dając do zrozumienia, że popiera prośbę Revana.

- Nie ma gorączki, ani nie wygląda by była pod wpływem iluzji lub środków halucynogennych - zawyrokował po szybkiej diagnozie. - Podejrzewam urok. Znaleźliście coś w jej pokoju?
- Dwie puste butelki z wczorajszej imprezy - stwierdził Johann. - Zostawiliśmy obie na stole, poza tym wszysko było chyba w porządku. Gwiazdka co prawda się zdziwiła, że gwarek zdechł, ale był wypchany i pokryty kurzem, więc jego śmierć nastąpiła raczej jakiś czas temu. Poza tym nic podejrzanego.
- Płomieniu, mógłbyś opisać jak zachowywała się Serena, gdy spotkałeś ją dzisiaj rano? - poprosił Revan. - Może to pomoże mi znaleźć przyczynę problemu.
Płomień zamyślił się.
- Wyglądała jak ktoś kto ma lekkiego kaca - stwierdził. - A poza tym zachowywała się całkiem normalnie dopóki mnie nie spostrzegła. Natomiast gdy tylko mnie zauważyła to zareagowała jakby piorun w nią strzelił i na moment straciła głos. Po czym skoczyła na mnie prawie sprawiając, że oboje spadliśmy ze schodów i wyznała mi miłość oraz zaczęła twierdzić, że to kwestia przeznaczenia. Wtedy stwierdziłem, że coś jest chyba nie tak z Sereną i zaprowadziłem ją do was. To chyba wszystko - Płomień spokojnie zrelacjonował całą sytuację.
Revan wysłuchał w zamyśleniu.
- Pójdę i przyjrzę się jej pokojowi. Wy w międzyczasie może zbierzcie się w pokoju Johanna, tak że gdy tylko skończę analizę dołączę do was i powiem co odkryłem. Jeśli zaś chodzi o Serenę to dla jej własnego dobra uśpiłem ją. Podejrzewam Płomieniu, że nie masz nic przeciwko.
Abyssal demonstracyjnie wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że nic mu do tego.

- To trochę przerażające, nie sądzicie? - zauważyła Gwiazdka. - W sensie, co się stanie jeśli wszyscy nagle zaczniemy się zakochiwać w sobie?
- Nie powinniśmy byli wczoraj rozmawiać o tych truciznach. Pewnie coś zapeszyliśmy - stwierdził Emery.
- Jesteś pewien, że to wina jakiegoś specyfiku? - spytał Albert. - Revan zdawał się uważać, że to sprawka jakiegoś czaru.
- Cóż, jeśli to wina czegoś co wypiła to Revan powinien odnaleźć resztki tego specyfiku w którejś z tych dwóch butelek - zauważył Johann. - Pytaniem pozostaje kiedy ktoś miał czas wślizgnąć się tutaj i po co na Słońce zmusił ją do zakochania się w pierwszej osobie jaką ujrzy?! - warknął zdenerwowany Solar. Chwilę wcześniej ustalili, że Płomień w istocie był pierwszą osobą, którą Smoczokrwista ujrzała od momentu obudzenia się, co dalej komplikowało sytuację. Czemu ktoś miałby rzucać na nią tak losowy czar? Co niby miałby przez to osiągnąć? Gdyby jakiś wróg wślizgnął się i kazał jej zakochać w sobie i szpiegować drużynę to miałoby sens. Ale kazać jej zakochać się w pierwszej ujrzanej osobie, kiedy wiadomo, że będzie to ktoś z drużyny....
Może to jakiś dowcip?
- Albert, twoi przyjaciele od nici losu nie splotli czegoś przypadkiem tam gdzie nie trzeba? - spytał podejrzliwie Płomień.
Młody Sidereal wzdrygnął się pod złym wzrokiem Abyssala.
- N-nic mi o tym nie wiadomo - bąknął lekko przerażony. - Poza tym nie widzę żadnego powodu, by mieli to zrobić. Mamy już i tak dość pracy bez bawienia się w swatanie Smoczokrwistych i Anathem - zauważył już pewniejszym głosem.
- Może to Babcia postanowiła się trochę zabawić? - podsunął Rufus.
- Czy ja wiem... - stwierdziła niepewnie Gwiazdka.
- Cóż, przynajmniej mamy pewność, że to na pewno nie sprawka Neverbornów - zauważył pocieszająco Płomień.
- Może napijmy się czegoś, bo tej sytuacji nie można rozważać na trzeźwo - zaproponował Johann.
Reszta zgodziła się i po chwili na stole wylądował rząd butelek.
- Może to jakaś odmiana wojny psychologicznej? - stwierdził Płomień. - Może będziemy się w sobie nawzajem zakochiwać aż zaczniemy się zabijać z zazdrości....
- Płomień przestań - jęknęła Gwiazdka, otwierając jedną z butelek. - Słabo mi się robi na samą myśl o tym.
- To tylko moje przypuszczenia - stwierdził Płomień. - Możliwe, że stwierdzili, że taniej wyjdzie złamać nas psychologicznie niż wysyłać kolejne oddziały.
- Nie o tym mówię - przerwała mu Gwiazdka. - Wy chyba wciąż nie dostrzegacie grozy sytuacji - stwierdziła rozglądając się po obecnych i dostrzegając ich pytające miny zaczęła wyjaśniać. - Chodzi o to, że Serena leży teraz zamknięta w pokoju, a Erza akurat jest poza miastem w jakiś interesach, podobnie jak Infernale które jeszcze nie wróciły z wycieczki. Więc obecnie jestem jedyną przedstawicielką płci żeńskiej w tym gronie. W związku z tym, jeśli nasz tajemniczy wróg znowu rzuci na kogoś z was urok to jest duża szansa, że... no, wiecie... spojrzycie na siebie nawzajem - Abbysalka starała się jak najdelikatniej uświadomić panom, że ich sytuacja przerażająco przypomina fabułę jakiegoś Serenowatego romansu. W sumie Smoczokrwista pewnie będzie niepocieszona, jeśli prześpi taką akcję dziejącą się na żywo.
Słowa Gwiazdki wywołały cichą trwogę, której nikt nie starał się okazywać, ale nie umknęło uwadze Abyssalki, że wszyscy panowie chwycili za najbliższą butelkę i wzięli z niej solidny łyk.
Johann wziął niedużą butelkę bez etykiety i również pokrzepił się jej zawartością...

Revan otworzył drzwi.
- Przebadałem te butelki, ale niestety nie znalazłem niczego. Nie mogę też znaleźć śladów żadnego zaklęcia... - tu jednak zamilkł, gdyż jego oczom ukazała się dziwaczna scena. Rufus, Płomień i Gwiazdka praktycznie siedzieli na Johannie przygważdżając go do podłogi. Kawałek dalej stał Albert nieco zielony na twarzy, zaś przy stole Emery kontemplował niewielką butelkę.
- Ktoś mi wyjaśni co się tutaj dzieje? I czemu trzymacie biednego Johanna? - spytał Revan.
- Chyba trochę spanikowaliśmy - przyznała Gwiazdka, patrząc przepraszająco na Solara, na którego plecach siedziała. - Ale nie wiemy jak silne jest to draństwo... i tak trochę się przestraszyliśmy.
- Ale za to znaleźliśmy źródło całego zamieszania - wyjaśnił Emery, machając buteleczką.
- Może najpierw wyjaśnijcie od początku.

- To nieco przerażająca wizja - zgodził sie Albert, siedzący naprzeciwko Johanna. - Mam nadzieję, że Revan coś wykryje.
- Ja was tylko chciałam uświadomić dla waszego dobra. Możliwe, że już nie będzie dalszych incydentów! - wytłumaczyła szybko Gwiazdka. - Może się okazać, że to jakieś krótkie magiczne zauroczenie, które przechodzi po dniu.
- To byłoby pocieszajace - przyznał Abyssal.
Nikt nie zwrócił uwagi na Johanna, który bardzo powoli odstawił butelkę na stół, próbując jednocześnie jakoś ubrać w słowa to co się w nim zalęgło. Był pewiem, że wymaga to co najmniej długiego eposu, ale w obecnej sytuacji krótki wiersz byłby zapewne lepszy.
Tylko, żeby ułożyć cokolwiek potrzebowałby chociaż odrobiny koncentracji, a ta zdawała się być w całości poświęcona siedzącemu naprzeciwko niego mężczyźnie. W dodatku w pokoju zrobiło sie nagle potwornie gorąco....
Czemu do tej pory tego nie zauważył? Jak mógł nie zwrócić uwagi na cudne Albertowe lica? Na te  puszyste, zadbane włosy?
Albert nieświadomy zagrożenia wyciągnął rękę, by sięgnąć po kolejną butelkę, ale zamiast niej natrafił na dłoń Solara. Zdziwiony podniósł głowę i spojrzał pytająco na Johanna.
Ku jego przerażeniu sędzia lekko się rumienił. W pierwszej chwili Sidereal uznał, że było to spowodowane alkoholem, który właśnie spożyli, ale wtedy Johann zaczął improwizować.
- Gdy róże czerwone zakwitły
A bratki już dawno przekwitły.
W sercu mym pełnym jasności
Znalazłem fragmenty miłości.
Wszyscy spojrzeli z przerażeniem na dwójkę panów. Johann ku zgrozie obecnych był niewątpliwie mocno zarumienion. Albert dla odmiany najpierw zrobił się blady, po czym zaczął stopniowo zielenieć na twarzy.
- Chwilowo ten wiersz jest nieco krótki - przyznał Johann - ale mam nadzieję, że... że razem napiszemy ciąg dalszy i...
W tym momencie uaktywnił się jakiś mechanizm obronny obecnych, gdyż dokładnie w tym samym momencie Rufus, Płomień i Gwiazdka skoczyli na Johanna przerywając tą niewątpliwie romantyczną scenę i ratując w ten sposób swoje zdrowie psychiczne. Solar był tak zaabsorwowany swoim wyznaniem miłosnym, że został całkowicie zaskoczony atakiem, zwalony z kanapy i przygwożdżony do podłogi. Krzyknął coś niezrozumiałego wyrażając niezrozumienie dla nagłej przemocy ze strony przyjaciół. Albert nieco chwiejnie wstał ze swojego miejsca i zaczął się cofać do tyłu aż trafił na ścianę. Wciąż był zielonkawy na twarzy i wyglądał na wstrząśniętego nagłym rozwojem sytuacji.
W tym właśnie momencie drzwi pokoju otworzyły się.
- Przebadałem te butelki, ale niestety nie znalazłem niczego. Nie mogę też znaleźć śladów żadnego zaklęcia... - zaczął wyjaśniać Revan, ale przerwał gwałtownie zauważając co się dzieje. - Ktoś mi wyjaśni co się tutaj dzieje? I czemu trzymacie biednego Johanna?

- Rozumiem, że też chcecie bym go uśpił - stwierdził spokojnie Revan, gdy Emery pokrótce streścił mu co wydarzyło się podczas jego nieobecności.
- To byłoby chyba wskazane działanie - stwierdziła Gwiazdka, patrząc kątem oka na wciąż lekko zestresowanego sytuacją Alberta. Johann został spacyfikowany i ulokowany w tym samym pokoju co Serena.
Grupa zebrała się jeszcze raz, by omówić sytuację.
- Więc wygląda na to, że winę za wydarzenia ponosi ten płyn - stwierdził Emery wskazując na butelkę. - To chyba jakiś eliksir miłosny.
- Na to wygląda - stwierdził Revan.
- Głupcy z nas - stwierdził Płomień. - Byliśmy przekonani, że rzecz odpowiedzialna za dziwne zachowanie Sereny znajdowała się w jej pokoju, nie przyszło nam do głowy sprawdzić innych.
- Gdy układaliśmy Johanna na chwilę obudziłem Serenę i spytałem ją czy była w pokoju sędziego - oznajmił Revan. - W istocie była. Szukała jakiego alkoholu i mówi, że znalazła niewielką butelkę pod szafą.
- Pod szafą?! - zdziwiła się Gwiazdka.
- Tak, Serena była pewna, że ktoś przypadkiem upuścił butelkę, a ta wtoczyła się pod szafę.
- Nie sądzisz, że trochę naciągane wyjaśnienie? - spytała Abyssalka.
- Cóż, pamiętasz chyba naszą rozmowę z Siderealami? Gdy Dante i jego koledzy przyszli wysadzając przy tym drzwi. Jakaś butelka mogła przy okazji spaść i wtoczyć się pod szafę. Sądzę, że nikt wtedy nie zwróciłby na nią uwagi - zauważył Revan.
- Mimo wszystko to brzmi naciąganie...

* * *

Karen wyładowała wściekłość na bogu ducha winnej ścianie. W pierwszej chwili chciała szukać na ślepo, ale wstrzymała się. Doczekała aż wróci do Yu-Shan, po czym znalazła swojego kolegę, znającego się na magii i winnego jej przysługę. Następnie wyprosiła go, by ukazał jej moment, gdy zgubiła butelkę.
Ku jej wściekłości okazało się, że straciła ją właśnie podczas spotkania w Gethamane. Gdy drzwi zostały wysadzone ruszyła gwałtownie ręką przez co butelka wyślizgnęła się z jej szaty, odbiła lekko od podłogi i wtoczyła pod pobliską szafę.
Karen podziękowała koledze, po czym w ekspresowym tempie ruszyła do podziemnego miasta. Jeśli miała szczęście to nikt do tej pory nie znalazł tej ferelnej butelki.

* * *

- Teraz powinniśmy się chyba przede wszystkim skupić na znalezieniu jakiejś metody, by Serena i Johann się odkochali - stwierdził Emery. - Bo skoro wiemy, że to wina tego płynu to powinno to ułatwić sprawę.
- Cóż, to może nie być takie proste, Emery - zauważył Revan. - Biorąc pod uwagę skuteczność jego działania podejrzewam, że będę potrzebował dobrze wyposażonego laboratoriu i pomocy osoby znającej się na medycynie.
- Myślisz, że Serena byłaby w stanie ci pomóc? - spytała Gwiazdka.
- Sądzę, że w obecnej sytuacji lepiej na niej nie polegać - przyznał Infernal.
- Czemu? Przecież to nie jest tak, że straciła swoje zdolności - zauważył Emery.
Revan potrząsną głową.
- Nie chodzi mi o to, że brak jej umiejętności, a raczej o to, że nie mogę wykluczyć, iż Serena pod wpływem tego specyfiku nie spróbuje sabotować prac nad odtrutką.
- Czemu miałaby to robić? - spytał zdziwiony Rufus.
- Serena jest w miarę domyślną osobą, więc nie da się utrzymać w sekrecie, że to co tworzymy sprawi, że przestanie kochać Płomienia. Jednak w chwili tworzenia odtrutki wciąż będzie ślepo zakochana i z jej perspektywy będzie to sztuczne niszczenie jej uczucia. Nie mogę wykluczyć możliwości, że postrzegając w ten sposób sytuację postanowi ona zsabotować naszą pracę - wyjaśnił spokojnie Revan.
Drużyna przyjęła to wyjaśnienie ze spokojem. Nikt nie był w stanie się nie zgodzić co do istnienia sporego prawdopodobieństwa takiego obrotu spraw.
Dyskutowano jeszcze przez moment, ale ostatecznie grupa postanowiła zrobić krótką przerwę, by trochę przewietrzyć umysły.

Albert wciąż lekko zniesmaczony sytuacją postanowił wrócić do pokoju i zrobić sobie zieloną herbatę na ukojenie nerwów. Cała ta sytuacja była trudna do zniesienia. Zdecydowanie potrzebował chwili spokoju i wyciszenia. Z tą myślą otworzył drzwi.
- Wreszcie jesteś, młody! - Karen siedząca na łóżku Alberta i czytająca któryś z jego zwojów podniosła się lekko. - Myślałam, że będziecie dyskutować tam do jutra.
- Co, pani tutaj robi? - jękną Sidereal rozpoznając starszą koleżankę, która również była przydzielona do sprawy Gethamane. - Czyżby chodziło o jakieś rozkazy?
- Nie, nie - stwierdziła kobieta machając ręką, by podkreślić nieformalność sprawy. - Po prostu zapomniałam zabrać pewną rzecz i akurat przechodząc obok drzwi usłyszałam, że dyskutujecie o czymś zaciekle, więc postanowiłam tu poczekać, by dowiedzieć się co takiego wydarzyło się, gdy mnie nie było.
Albert westchnął. Tyle ze spokoju.
- Ktoś dopuścił się magicznego ataku na drużynę poprzez podstawienie butelki tajemniczego eliksiru - stwierdził Sidereal nie chcąc wchodząc w szczegóły, jednak Karen była wyraźnie zainteresowana sprawą.
- Eliksiru? - spytała lekko przeciągając samogłoski.
- Eliksiru miłosnego - przyznał ponuro. Ale po chwili stwierdził, że w sumie warto wykorzystać tę okazję. - Mogłabyś to zgłosić przełożonym i sprawdzić czy nie macie jakiś informacji o tym płynie lub odtrutki na niego. Dałbym ci małą próbkę tego co z niego zostało.
Karen udała, że się zastanawia, ale Albert zauważył, że mina nieznacznie jej zrzedła gdy o tym wspomniał. To obudziło w nim pewne podejrzenia...
- Myślę, że to sprawa niewarta niepokojenia nikogo. To tylko eliksir miłosny, nie? Świetna okazja do zaciśnięcia więzów w drużynie - stwierdziła Karen swawolnym tonem, dając do zrozumienia, że uważa sprawę za mało istotną.
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie.
- Proszę mi przy pomnieć co pani zostawiła tutaj, panno Karen - spytał już ostrzejszym tonem Albert. - Wierzę, że nie dosłyszałem za pierwszym razem.
Kobieta zacisnęła lekko zęby, ale nie przestała się uśmiechać.
- W tej chwili już nic - oznajmiła.
Sidereal spojrzał wrogo na koleżankę.
- To pani odpowiada za to zamieszanie! - stwierdził oskarżycielsko.
Karen teatralnie westchnęła.
- Nie posiadasz dowodów. A tak na marginesie to błędy zdarzają się każdemu - rzuciła takim tonem, jakby ostatnie zdanie było pełnym mądrości aforyzmem.
- Przez ciebie Johann się we mnie zakochał! - krzyknął zdenerwowany niepowagą koleżanki.
Karen mrugnęła.
- Naprawdę? - spytała autentycznie zdziwiona.
- Tak - warknął Albert.
- Cóż, zawsze mogło być gorzej - stwierdziła, próbując go uspokoić. - To mógł być Abyssal.
- Nie pomagasz!
- Posłuchaj! - oznajmiła stając koło niego i opierając swoją rękę na jego ramionach, w przyjacielskim geście. - Robię to dla naszego wspólnego dobra! Wiem, że obecna sytuacja powoduje u ciebie wielki dyskomfort, dlatego jestem ci oficjalnie winna dużą przysługę. Nie mniej zrozum, że zaskarżaniem mnie niczego nie osiągniesz - Karen zaczęła wyjaśniać konfidencjonalnie. - Jeśli pójdziesz do przełożonych z problemem jakim jest byle eliksir miłosny to uznają, że przydzielili ci zadanie ponad siły. Zapewne już teraz niektórzy mają wątpliwości czy tak młoda osoba powinna zajmować się sprawą Gethamane. Nie mów mi, że chcesz się podłożyć i dać sobie zabrać taką świetną okazję do wykazania swoich talentów?
Albert próbował nie dać po sobie poznać, że ten wywód brzmiał nawet sensownie.
- A co z odtrutką? Nie chcę, żeby łaził za mną zakochany we mnie starszy mężczyzna! - zauważył.
Karen poklepała Alberta uspokajająco po plecach.
- Nie martw się. Słyszałam, że Johann ma wspaniałą znajomą Solarkę będącą specjalistką w dziedzinie medycyny w tych rejonach. Podobno czyni ona cuda. Razem z Revanem i Sereną powinna bez trudu opracować odtrutkę. Zapewni wam pomoc szybciej niż nasz zbiurokratyzowany system.
Albert czuł, że nie ma siły dalej spierać się z Karen. Jej argumenty brzmiały zbyt sensownie.
- Niech będzie - stwierdził.
Kobieta uśmiechnęła się. Nikt nie miał szans w starciu z przekonywującą, socjalną Siderealką.
- To ja się będę zbierać - stwierdziła. - Mam jeszcze dużo roboty. Daj mi później znać, jak wam poszło - to mówiąc wyszła. Albert podszedł do łóżka i padł na nie. Ten dzień był zdecydowanie zbyt męczący.

- O, Albert wreszcie jesteś - powitał go Rufus, gdy Sidereal ponownie dołączył do grupy. Nagły ciąg wydarzeń zmęczył go, tak że przysnął na moment i przez to spóźnił się trochę.
- Coś mnie ominęło? - spytał.
- Tak - potwierdziła Gwiazdka - Przypomnieliśmy sobie o pewnej medyczce żyjącej w okolicy. Johann wspominał, że jego znajoma, niejaka Excel, mieszka w Whitewall. To niedaleko stąd, a z jej pomocą powinniśmy być w stanie stworzyć odtrutkę.
- To dobra wiadomość - stwierdził Albert. Po cichu musiał przyznać, że Karen miała rację. Wszystko wskazywało na to, że pomoc Solarki pozwoli na szybsze zakończenie całej tej niepoważnej sprawy.
Płomień wstał.
- Moim zdaniem im szybciej rozwiążemy ten problem tym lepiej, więc sugeruję natychmiast rozpocząć przygotowania do wyruszenia do Whitewall - oznajmił Abyssal.
Obecni członkowie drużyny jednogłośnie poparli ten plan.

- Serena, Johann, śpicie jeszcze? - spytał Revan po wejściu do pokoju.
- Zgadnij - mruknęła Smoczokrwista.
Johann nic nie odpowiedział zajęty kontemplowaniem sufitu.
- Johannie, nic ci nie jest? - spytał zaniepokojony Infernal.
- Nie rozpraszaj go - syknęła Serena. - Tworzy epos.
- Epos?
- Epicką historię o miłości, walce, przeznaczeniu... zwłaszcza miłości - stwierdziła z lekkim chichotem. - Prosił by nic do niego nie mówić, bo chce się stuprocentowo skoncentrować.
- Rozumiem... - powiedział Revan, choć nie był do końca pewien czy rozumie. - Cóż, chciałem tylko ogłosić, że w ramach wakacji udajemy się wszyscy do Whitewall!
- Do Whitewall? -  spytała Serena z lekkim zachwytem. - Miasto znane z przepięknych uliczek, drobnych sklepików, romantycznych restauracji i zadbanych hoteli? I jeśli wszyscy, to znaczy, że Płomień też z nami jedzie. Prawda? Prawda?
- ...niezmierzonej wielkości radość ujrzało... - wymamrotał do siebie wciąż nieruchomy Solar.
Revan stwierdził, że im szybciej uda im się spotkać z Excel i opracować tę odtrutkę tym lepiej.

wtorek, 21 czerwca 2011

Eurythmy 5 "Po raz kolejny, witaj szkoło!"

Jagoda obudziła się lekko nieprzytomna. Miała sen. Dziwny sen składający się z zostania magiczną wojowniczką dobra, walczenia w obciachowych ciuchach i przyprawienia o ból głowy jakiegoś bogu ducha winnego żula, strzelajacego wybuchającymi niebieskimi kulkami, który zawinił tylko tym, że wycelował je w niewłaściwą osobę.
Dziewczyna była realistką. Ta wizja senna była tak pokręcona i obejmowała tyle potencjalnie żenujących momentów, że musiała być prawdziwa albo przynajmniej prorocza. Z tą myślą Jagoda podniosła się z łóżka, tylko po to, by jej wzrok padł na niewielką żółtą istotę owiniętą zielonym ręcznikiem, śpiącą w ustawionym na krześle pudełku po butach.
Czasem życie wrednie postanawia nas nie zaskoczyć.

Stworek obudził się, w czasie gdy Jagoda smażyła jajecznicę.
- Dobry dzień - mruknął do niej sennie, nim poszybował w stronę łazienki.

Wspólne śniadanie przebiegło dość sprawnie. Oboje wchłonęli swoje porcje jajecznicy w czasie poniżej pięciu minuty. Maskotka sprawiła, że talerze przelewitowały do zlewu. Tymczasem dziewczyna włożyła coś czego najwyraźniej prawie zapomniała do plecaka i ubrana w wybrany wczoraj szkolny mundurek zaczęła się szykować do wyjścia.
Mordka usadowił się na niewielkiej półce, na której stacjonowały czapki, szaliki i chusty, a konkretniej na grubej zimowej czapce z pomponem. Stamtąd obserwował jak jego towarzyszka wkłada adidasy i bierze pod pachę kurtkę. Razem opuścili pokój, który dziewczyna zamknęła. Stworek spodziewał się, że teraz ruszą do wyjścia, ale Jagoda skierowała się w stronę drzwi do pokoju numer 14. Z zainteresowaniem obserwował jak dziewczyna wybiera kolejny klucz, podobny do tego, którego użyła przed chwilą, ale z naklejonym na niego różowym kawałkiem taśmy i otwiera nim wejście.
Oboje weszli do środka, a Jagoda niedbałym ruchem ręki zamknęła za sobą drzwi. Gdy tylko to zrobiła wydarła się na całe gardło:
- POOOOOOOBUUUUDDKKAAAAAAAAA!
Po czym wyszła z niedużego przedsionka do pokoju. Mordka od razu zauważył, że ten apartament był większy i wygodniejszy. Przede wszystki zawierał aneks kuchenny, którego wyraźnie brakowało w pokoju Jagody. Meble wyglądały na nowsze, łóżko było szersze, a metraż mówił sam za siebie. Zdawało się wręcz, że sufit znajduje się wyżej, choć była to oczywista bzdura.
Stan mieszkania zdawał się odzwierciedlać różnice statusu społecznego zamieszkujących go osób, jednak drugie wrażenie szybko zacierało to pierwsze. Było to spowodowane tym, że dopiero po sekundzie Mordka zdał sobie sprawę, że nikt nie śpi na łóżku, a jedynie jest ono pokryte grubą warstwą porozrzucanych w nieładzie ubrań i przedmiotów. Sama lokatorka pokoju śpi zaś szczelnie owinięta kocem na rozłożonym na podłodze materacu. Materac był niewątpliwie bardzo wygodnym, pierwszorzędnym wytworem, choć parę plam sugerowało, że używano go od dłuższego czasu.
Nim jednak zdążył o coś spytać Jagoda brutalnie potrząsneła śpiącą dziewczyną.
- Wstawaj! Za pół godziny zaczną się zajęcia.
Senna istota wydała jakiś nieartykułowany odgłos i blond głowa ukryła się pod kocem. Najwidoczniej mieszkanka tego pokoju miała odmienne zdanie w kwestii wczesnego wstawania.
Jagoda tylko westchnęła i ruszyła do kuchni. Zrobiła na szybko jakieś kanapki i zaparzyła herbatę. Śpiąca dziewczyna nie poruszyła się przez ten czas nawet o milimetr. Świeżo mianowana obrończyni dobra zostawiła posiłek na stole, po czym podjęła jeszcze jedną nieudaną próbę obudzenia koleżanki. Mordka patrzył z ciekawieniem i zastanawiał się czemu Jagodzie jeszcze nie puściły nerwy. Po wczorajszym dniu wyrobił sobie zdanie, że jeśli jego towarzyszce zdecydowanie czegoś brakuje to jest to cierpliwość i opanowanie. Teraz jednak wyraźnie nie przejmowała się tym, że jej próby spęzają na niczym, a ukryta pod kocem osoba śpi dalej. Z drugiej strony stworek nie mógł powstrzymać wrażenia, że nie dzieje się to po raz pierwszy. Cała sytuacja miała w sobie coś z rytuału.
W międzyczasie Jagoda stanęła przy wieży muzycznej podłączonej do dwóch dużych głośników upchniętych w dolnej szafce. Uruchomiła ją, podłączyła leżącą obok, zużytą mp3 i zaczęła coś ustawiać.
- Co by tu dzisiaj nastawić... - mruknęła do siebie. - To powinno być coś porządnego na rozpoczęcie nowego semestru... - stwierdziła przeglądając muzykę zapisaną w pamięci urządzenia. W końcu wymamrotała, a niech będzie; ustawiła coś i podkręciła głośniki na maksa. Po czym spokojnie wzięła rzeczy i wyszła z pokoju.
Oboje ruszyli korytarzem w stronę schodów. Korzystając z tego, że w pobliżu nie było nikogo innego Mordka postanowił rozpocząć rozmowę:
- Czemu nie zamknęłaś drzwi? Jeśli śpi nie usłyszy, gdy ktoś wejdzie do jej pokoju - zauważył z niepokojem.
- Za parę minut się obudzi, nie ma strachu. Zresztą, dzięki temu nie będzie musiała marnować czasu na ich otwieranie - stwierdziła spokojnie Jagoda. - Poza tym wzdłuż tego korytarza mieszkają głównie nasi znajomi, z którymi niejeden numer żeśmy robili i niejednego zmusiliśmy do jedzenia soli. Nie wspominając o tym, że mocno wątpię, by ktoś próbował ją skrzywdzić. To dobra dziewczyna.
- Zawsze próbujesz ją obudzić?
- Czasem nawet mi się udaje - stwierdziła pogodnie.
Jagoda i Mordka zeszli na dół po schodach. Minęli ukrytą za gazetą portierkę i wyszli na dwór. Poranny chłód owioną ich. Dziewczyna szyko narzuciła na siebie kurtkę.
- To twoja przyjaciółka? - postanowił upewnić się stworek, jednocześnie aktywując zaklęcie uniemożliwiające obniżenie temperatury swojego niedużego ciałka.
- Tak. Znamy się od paru lat. Nazywa się Arashi.
Mordka uświadomił sobie, że słyszał już to imię.
- To jest ta dziewczyna, którą twoim zdaniem miałem odwiedzić?
- Tak - odpała krótko Jagoda. Stworek milczał przez chwilę, ale jego towarzyszka nie rozwinęła tematu. Spojrzała za to wyświetlacz swojego telefonu komórkowego i uśmiechnęła się lekko.
- Powinna zaraz się obudzić.

Owinięta kocem dziewczyna spała w najlepsze nie niepokojona przez nikogo. W pokoju panowała absolutna cisza. Było to częściowo spowodowane tym, że pokój był dźwiękoszczelny. Odgłos opuszczających swoje mieszkania uczniów nie dochodził jej uszu.
Porozrzucane w nieładzie ubrania i książki leżały w różnych częściach pokoju, a na wpół spakowana torba wisiała krzywo na krześle.
Herbata stygła nieśpiesznie.
Wyświelacz wieży mignął, gdy minęła kolejna senna minuta.
I wtedy z ustawionych na pełny regulator głośników buchnęła 5 Symfonia Beethovena. Dziewczyna niemal podskoczyła, koc wzleciał w powietrze, a z jej gardła wyrwało się: "ojej, to już tak późno!"

Mordka dałby głowę, że usłyszał dochodzącą z akademika muzykę, ale Jagoda najwyraźniej nie zwróciła na to uwagi, gdyż szła dalej chodnikiem. Stworek niewiele myśląc pofrunął za nią.
- Nadal nie rozumiem czemu uważasz, że nie nadajesz się na wojowniczkę - kontynuował. - Wiem, że wystąpiły pewne problemy techniczne, ale mimo wszystko naprawdę dobrze poradziłaś sobie...
- Nie twierdziłam nigdzy, że nie posiadam odpowiednich zdolność - Jagoda przerwała mu. - Gdybym ich nie miała to w ogóle bym się nie podjęła jakiejkolwiek walki z nieznanymi przeciwnikami. To byłoby zbyt nierozważne. Nawet jak na mnie.
Mordka zdał sobie sprawę, że nadal nie rozumie sposobu w jaki Jagoda podchodzi do świata.
- Co przypomina mi. W sumie byłem nieco ciekaw, ale nie miałem pewności czy należy pytać. Skąd wiedziałaś, że masz moce? Z tego co wiem indywidualna świadomość istnienia potężnej magicznej energii wewnątrz jednostki jest dość niska na tej planecie.
- Bardzo prosto. Odziedziczyłam zdolności po matce, która zdaje się ma je po swojej babce. W każdym razie nie jest to nic nowego w mojej rodzinie - stwierdziła spokojnie dziewczyna. - I wbrew pozorom wiele osób wierzy w istnienie nadnaturalnej mocy wewnątrz człowieka. Na szczęście tylko nieliczni odkrywają ją w sobie. Chwała za to. Świat byłby strasznym miejscem, gdyby każdy idiota mógł tak po prostu uzyskać zdolność zniszczenia budynku jedną ręką.
- Cóż, naukowo udowodniono, że potencjał magiczny nie ma nic wspólnego ani z intelektem, ani ze stabilnością emocjonalną jednostki - stwierdził Mordka, przypominając sobie co opowiadano na wykładach z Teorii Magii. - Przy czym niewątpliwie posiadanie ich znacznie zwiększa szanse przetrwania.
- Czy magia jest bardzo popularna poza Ziemią? - spytała nagle Jagoda.
Mordka przekrzywił głowę zastanawiając się jak odpowiedzieć.
- Zależy gdzie. Niektóre gatunki istot są z definicji umagicznione, a inne od kilku tysięcy lat nie wyprodukowały ani jednej osoby zdolnej posługiwać się mocą. Jest kilka kultur, gdzie potencjał magiczny i jego brak rozłożyły się po równo w społeczeństwie, choć chyba najpopularniejszy jest model Spreski, którego dobrym przykładem jest Ziemia. Duża ilość jednostek z potencjałem magicznym, gdzie tylko ograniczona liczba osób zostaje w nim uświadomiona i kontynuuje rozwijanie swoich zdolności, czego winą jest brak rozpropagowanej wiedzy o fenomenie visproiectum.
- Mordka, zdajesz sobie sprawę, że masz męczący zwyczaj mówienia momentami w strasznie formalno-fachowy sposób?
Żółty stworek spojrzał na nią lekko zaskoczony.
- Mam?
- Tak. Czy może raczej przez większość czasu starasz się mówić w miarę kolokwialnie i jakoś ci to nawet wychodzi, ale gdy tylko mówimy o magii to bardzo skacze ci poziom elokwencji. Znaczy dla mnie to nie problem, bo jakoś nadążam, ale jeśli kiedyś będziesz musiał wyjaśniać te rzeczy nieobeznanej osobie to spróbuj bardziej upraszczać język.
- Ale... ale ja go upraszczam - wyjaśniła lekko zrozpaczona maskotka.
Jagoda spojrzała na towarzysza rozumiejącym wzrokiem.
- Głównie brakuje ci chyba osłuchania. Całkiem nieźle radzisz sobie z językiem jak na kogoś kto poznał go magicznie i nawet mnie zdziwiło, że do pewnego stopnia opanowałeś kolokwializmy, ale jednak nic nie zastąpi praktyki. Skoro zamierzasz latać ze mną do szkoły to postaraj się wykorzystać tę okazję, by lepiej zrozumieć jęz....
- Jaaaagooodaaa! - jej wywód przerwało wołanie zza pleców. Dziewczyna zatrzymała się, pozwalając, by krzycząca postać skoczyła i objęła ją na powitanie. Była to zdecydowanie niższa od niej osoba, również ubrana w męski mundurek. Jej twarz okalały ciemnoblond włosy do szyi.
- Rei, miło cię widzieć - odpowiedziała spokojnie, nie odwracając się.
- Nie wiem kogo w tym momencie widzisz, ale z całą pewnością nie mnie - odparła z godnością postać. W lekko urażonym tonie kryła się jednak sugestia żartu. Najwyraźniej oboje doskonale się bawili.
Jagoda w końcu odwróciła się z uśmiechem do znajomej osoby.
- Mam nadzieję, że nie miałeś problemu z wczesnym wstawaniem, jak pewna sowia osobistość.
- Arashi nie byłaby sobą, gdyby nie zaspała na pierwszy dzień nowego semestru. I już się przyzwyczaiłem do tego, że muszę dojeżdżać w przeciwieństwie do szczęśliwców nocujących w akademiku - zauważył z lekkim przekąsem.
- Cóż, sporo osób rezygnuje z tej "szczęśliwości" na rzecz własnego cichego kąta.
- Nie lubię gdy omija mnie życie socjalne - zauważył rozmówca. - A właśnie, gdzie cię wczoraj wywiało z akademika?
Jagoda spojrzała z bolesną miną.
- Cichy kąt i istnienie czegoś takiego jak prywatność, chciałam powiedzieć.
- Pytam z czystej ciekawości. Arashi wczoraj do mnie telefonowała i pytała czy jesteś u mnie. Wyraźnie się martwiła, że gdzieś zniknęłaś na większość wieczoru.
- Na litość... wróciłam przed północą! I chyba raz mogę sobie pozwolić na nie wzięcie udziału w integracyjnej imprezie naszego korytarza?!
- Ja bym nie śmiał zabraniać ci czegokolwiek. Doprawdy nie wiem czemu się o ciebie martwiła. Raczej nic gorszego od siebie nie spotkałaś.
- Gorszego na pewno nie. Niestety odnoszę wrażenie, że od teraz będę musiała częściej zarywać wieczory.
- O, a co się stało?
- Wczoraj przeleciała do mnie taka żółta maskotka, która zaproponowała mi zostanie magiczną wojowniczką o wolność. A na mieście byłam, by skopać tyłek wroga, który akurat się napatoczył.
Mordka patrzył wyraźnie zszokowany na Jagodę, która bez skrępowania opowiadała o nadprzyrodzonych zdarzeniach poprzedniego dnia. Chciał coś powiedzieć, ale ta konwersacja tak go zaskoczyła, że pozostał cicho.
- To znaczy, że się zgodziłaś? - spytał Rei, dla którego wyraźnie ten fragment historii był najdziwniejszy.
- Tak, miałam pewne wachania, ale stwierdziłam, że należy czasem podjąć ryzyko. W dodatku ta maskotka była tak zestresowana, że nie miałam serca odmówić. I teraz mam tą... broń - oznajmiła pokazując bransoletkę - która niestety na razie powoduje całą taką problematyczną przemianę w tandetne ciuszki. Ale pracuję nad tym.
- Jejku. Rzeczywiście wygląda kiepsko. Takie łańcuszki nigdy ci nie pasowały - przyznał oglądając uważnie ozdobę. - Zawsze raczej byłaś typem na porządne bransolety lub coś niecodziennego. To jest zbyt nijakie - stwierdził z lekkim niezadowoleniem.
- Dziękuję za twoją fachową opinię - odburknęła.
W międzyczasie wyszli zza drzew i dopiero teraz Mordka zauważył olbrzymi budynek szkolny. Był to trzypiętrowy kompleks, który z nie do końca zrozumiałych powodów miał kształt lekko wyprostowanej litery Z z długimi ramionami. Nim jednak zdążył głębiej zanalizować tutejszą architekturę jego uwagę zwrócił nagły okrzyk.
- Poooooczekaaaajjciieeeee naaaaa mniiiieeeeee! - zabrzmiał rozpaczliwy głos za ich plecami.
Jagoda znów całkiem zignorowała wołanie. Rei drgnął, ale również się nie odwrócił, najwyraźniej czekając na rozwój wypadków.
Coś blondwłosego i ubranego w brązowy płaszcz biegło z godną podziwu prędkością prosto na świeżo mianowaną wojowniczkę dobra. Dziewczyna wyczekała moment i odskoczyła w ostatniej chwili na bok. Rozpędzona postać przebiegła jeszcze kilka metrów nim zdała sobie sprawę, że minęła swoich przyjaciół i gwałtownie wyhamowała.
- Witaj Arashi - mruknęła Jagoda.
- Cześć - Rei dołączył się do porannych pozdrowień.
- Dzień dobry - wymamrotała lekko niezadowolona dziewczyna, najwyraźniej unik Jagody nie wprawił jej w najlepszy nastrój.
Arashi również była niższa od Jagody, ale za to wyższa od Reia. Mordka dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Rei był zastanawiająco niski jak na chłopaka w tym wieku. Jeśli był chłopakiem, bo jego wątła sylwetka i pogodna twarz mogły równie dobrze należeć do dziewczyny. W końcu Jagoda mogła nie być jedyną przedstawicielką płci pięknej noszącą męskie ubranie w tej okolicy. Nie mniej chwilowo wszystko wskazywało na to, że Rei jest facetem i Mordka postanowił się tego trzymać.
Wracając do Arashi, była ona dość ładną dziewczyną o jasnych blond włosach do szyi, przy czym okalające jej twarz dwa kosmyki były nieznacznie dłuższe i zaokrąglone na końcach. Miała szczerą twarz i patrząc na nią można było stwierdzić, że jest to osoba, która zwyczajnie nie umie kłamać. W przeciwieństwie do Jagody zdawała się być delikatną, niemal ezoteryczną postacią, ale Mordka szybko doszedł do wniosku, że to akurat fałszywe wrażenie. Czas w jakim pokonała odległość stąd do akademika i brak oznak przesadnego zmęczenia wskazywały, że w istocie była ona sprawniejsza od Jagody lub przynajmniej lepiej radziła sobie w sprincie.
Dalsza droga do szkoły minęła w atmosferze radosnej konwersacji z której jednak Mordka niewiele zrozumiał, gdyż zawierała dużą ilość nieznanych mu imion i nazw własnych oraz słów, których zaklęcie tłumaczące nie obejmowało. Będzie musiał później spytać czym jest fanserwis i cosplay. A poza tym dowiedzieć się czym jest BTJT oraz dlaczego Jagoda tak bardzo tego nie lubi.

Szkoła do której uczęszczała Jagoda zwana Akademią Rozwoju Indywidualnego była niecodziennym miejscem. Mordka zdawał sobie sprawę, że przeciętna placówka edukacyjna nie opływa w bogactwa. ARI właściwie też nie opływało, a raczej wisiało delikatnie w przezroczystej mgiełce wysokiego czesnego, która sugerowała nie tyle rozpustę, co stabilność finansową uczęszczających tu uczniów. O ile dało się wyczuć pewien elitaryzm bijący od studentów, tak snobizm i formalizm zdawały się być mało powszechne. Już w drodze do szkoły Mordka zauważył, że mundurek to element nieobowiązkowy, jako że mijający ich uczniowie częściej mieli na sobie codzienne ubrania. Zresztą sam mundurek nie grzeszył przesadnie skomplikowanym projektem i nie wyróżniał się na tle zwykłych strojów.

Po wejściu do szkoły Arashi odłączyła się od nich, by pójść na swoje zajęcia i obiecując spotkać się ponownie po nich. Rei i Jagoda z kolei skierowali się do klasy 115 na lekcję japońskiego. Po drodze oboje pozdrowili parę osób, które najwyraźniej znali.

- Jesteś całkiem lubianą osobą - zauważył Mordka. Razem z Jagodą siedzieli na trawniku koło szkoły. W pewnej odległości od nich było też kilka innych osób korzystających z popołudniowego słońca, które sprawiło, że aura stała się nieco znośniejasz. Rei miał wciąż zajęcia, co Jagoda postanowiła wykorzystać by trochę porozmawiać z maskotką.
- Jak rozumiem, nie wyglądam na kogoś, kto utrzymuje kontakty towarzyskie - stwierdziła spokojnie dziewczyna nadgryzając bułkę.
Mordka lekko się zawstydził.
- Chyba źle sformułowałem to zdanie. Chodziło mi o to, że miałem wrażenie, iż nie jesteś typem osoby z dużą ilością znajomych - próbował się wytłumaczyć.
- To prawda.
- Słucham? - spytał stworek nie rozumiejąc.
- Nie jestem typem osoby, która posiadałaby dużą liczbę znajomych - wyjasniła dziewczyna. - Co wcale nie oznacza, że nie mogę sobie pozwolić na zebranie takowej.
- Chyba się zgubiłem - przyznał Mordka.
- Nieważne, przejdźmy może do konkretów. Są dwie sprawy o których powinniśmy pomówić. Pierwsza, kwestia to zmuszenie tej upartej bransolety do współpracy. Jak rozumiem w tym momencie nic ci nie wiadomo o nowych przeciwnikach?
- Nie, okolica wciąż jest czysta. I co masz zamiar z nim zrobić? Mam zacząć pisać ten list z reklamacją?
Jagoda zaprzeczyła.
- Wstrzymaj się z tym. Trochę nad tym myślałam i mam pewien pomysł co może być nie tak i jak temu zaradzić, ale zmienienie tych "ustawień" będzie wymagało trochę czasu. Nie wiem jak dużo.
Mordka okazał duże zainteresowanie tą kwestią, ku lekkiemu niepokojowi Jagody.
- Wiesz? W takim razie co jest nie tak? I jak masz zamiar to naprawić? - spytał szybko.
- Spokojnie - odparła defensywnie Jagoda. - Tak naprawdę nie mam pewności czy dobrze rozgryzłam ten problem. I kiedy powiedziałam, że mam pomysł byłam trochę niedokładna. Tak naprawdę mam kilka pomysłów, ale wszystkie opierają się na tym samym rozwiązaniu. Muszę popracować nad dostrojeniem tego cuda technologicznego do siebie.
- To dziwne, ta broń powinna dostrajać się automatycznie - zauważył Mordka. - Ale jak masz zamiar się dostroić?
- Bardzo prosto, będę uruchamiać tę bransoletę do skutku.
- Że, jak? - spytał z niedowierzaniem Mordka.
- Doszłam do wniosku, że coś się zablokowało, a najlepszą metodą na blokadę jest restartowanie do skutku - wyjaśniła spokojnie dziewczyna.
Mordka był pewien, że nikt nie projektował tego urządzenia przewidując takie niedelikatne traktowanie. To męskie modele były wzmacniane na wypadek prób samodzielnego "naprawiania".
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? - zaczął niepewnie.
Jagoda rzuciła mu złe spojrzenie.
- A masz lepszy? - odwarknęła.
Mordka spuścił wzrok jasno pokazując, że nie ma nic więcej do powiedzenia w tej materii.
Dziewczyna westchnęła. Wyładowywanie frustracji spowodowanej przez złośliwość przedmiotów martwych na Mordce pozostawiało paskudne uczucie, ale musiała jakoś walczyć z jego niezdecydowaniem. Po czterech latach przyjaźni z Arashi była pewna, że to najlepsza metoda na zreformowanie takiej osoby, nawet jeśli niezbyt przyjemna. Zresztą, kto powiedział, że życie jest proste?
- Przejdźmy może do drugiej kwestii - oznajmiła, zmieniając temat. - Czy fakt, że jestem wojowniczką dobra jest tajemnicą? To znaczy, czy mogę podzielić się tą informacją z moimi przyjaciółmi nie wkurzając jednocześnie twoich przełożonych?
Mordka mimo woli nie mógł nie zauważyć, że Jagoda raczej nie ma zamiaru trzymać tego faktu w sekrecie. Jej pytanie dotyczyło nie tyle tego czy to tajna informacja, a tego jak surowe będą reperkusje gdy to zrobi. Stworek nie był pewien co powinien sądzić o takim zachowaniu swojej towarzyszki. Chwilowo postanowił jednak wstrzymywaś się z oceną. Choć metody i podejście dziewczyny miały w sobie coś pokrętnego Mordka miał absolutną pewność, że Jagoda jest w istocie dobrą osobą.
- Nie, nie masz obowiązku trzymać tego w tajemnicy - powiedział na głos. - Z tego co wiem większość osób nie dzieli się tą informacją, gdyż znajomi mogliby uznać, że oszaleli lub cierpią na schizofrenię, ale.... - tu urwał, gdyż zdał sobie sprawę, że to co chciał powiedzieć brzmiało niepokojąco blisko do "twoi znajomi są zapewne dość szaleni by w to uwierzyć", tudzieć "nic co powiesz, że nie zdoła bardziej pogorszyć opinii o twoim zdrowiu psychicznym".
- Nie martw się, parę razy w życiu musiałam się tłumaczyć z bardziej szalonych rzeczy - stwierdziła spokojnie. - I to na dodatek takich, których nie mogłam udowodnić. - Zatrudnienie jako obrończyni dobra jest w porównaniu czymś całkiem normalnym biorąc pod uwagę, że jesteśmy w końcu w Japonii - kontynuowała z przekonaniem i Mordka zaczął się zastanawiać czy dziewczyna mówi poważnie czy jest ironiczna. - Tu każdy przeciętny nastolatek ma okazję uratować choć raz Ziemię!
- Ratowanie Ziemi nie jest przewidziane w umo... - postanowił wtrącić Mordka.
- Tym lepiej dla Ziemi - uznała Jagoda. Stworek nie miał pewności co dziewczyna ma przez to na myśli, ale czuł, że się z nią zgadza.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, gdy Jagoda kończyła jeść swój posiłek. Gdy bułka stała się sprawą przeszłości Jagoda wstała i zaczęła krążyć po kampusie rozglądając się za jakimś odosobnionym miejscem. W końcu zdecydowała się zaszyć wśród kilku drzew rosnących niedaleko budynku.
- Mordko, o ile nie masz nic przeciwko, mógłbyś zostawić mnie teraz samą? Chce spróbować trochę podostrajać się, a sądzę, że lepiej mi pójdzie jeśli nikt nie będzie mi przeszkadzał - wyjaśniła. Stworek bez problemu się zgodził.
- Gdybyś miała jakieś problemy zawołaj mnie w myślach. To urządzenie pozwala przesyłać krótkie telepatyczne wiadomości - oznajmiła maskotka.
- Jedno pytanie, czemu mówisz mi o tym dopiero teraz? - spytała podejrzliwie dziewczyna.
- Cóż, zapomniałem wspomnieć - przyznał lekko zawstydzony Mordka. - Po prostu ta umiejętność opiera się na poprawnym działaniu tego urządzenia i używam jej głównie, by móc zsynchronizować moją magię z twoimi działaniami. Dopóki nie uda ci się zgrać z urządzeniem i tak niemożliwe będzie ustabilizowanie połączenia na tyle, by móc wykorzystać je w celach konwersacyjnych. I nawet wtedy nie jest to coś umożliwiającego czytanie myśli. Mogę jedynie wysyłać i odbierać krótkie komunikaty.
- Mam nadzieję, że to prawda... - stwierdziła cierpko dziewczyna.
Jej słowa wywołały nieoczekiwany efekt, gdyż Mordka niespodziewanie się zdenerwował.
- Twój umysł to twoja twierdza! - wykrzyknął. - To umysł odpowiada za wykorzystanie magii! Nikt nie ma prawa bezkarnie wkroczyć na to terytorium i wykorzystywać twój potencjał magiczny! Nikt! Rozumiesz?
Jagoda bezmyślnie kiwnęła głową, niepewna co innego zrobić w przypadku, gdy nieduża, wkurzona, złota maskotka wisi tuż przed tobą i podkreśla znaczenie obrony umysłu.
- Nie musisz się martwić o mój umysł - zapewniła go, gdy Mordka wciąż patrzył na nią lekko obruszony. - Będę go bronić!
Udobruchany tymi słowami stworek lekko oklapł i powrócił do swojej nieśmiałej minki.
- To dobrze, w takim razie polecę rozejrzeć się po szkole. Wrócę tu za jakąś godzinę. Powodzenia w dostrajaniu! - to powiedziawszy wziósł się w powietrze i skierował nad szkolne boisko.
Jagoda spojrzała rozkojarzonym wzrokiem za oddalającym się towarzyszem. Cóż, dobrze wiedzieć, że stworek był jednak w stanie się zdenerwować i to na dodatek w kwestii dobrobytu jej umysłu.
Wciąż zamyślona, dziewczyna podniosła rękę i spróbowała urochomić bransoletę. Talizman rozbłysł światłem, gdy wojowniczka pozwoliła płynąć mocy... gwałtowny szok sprawił, że natychmiast przerwała połączenie. Jagoda westchnęła patrząc na swój nadgarstek, który pulsował lekkim bólem.
- Naprawdę nie musisz się o mnie martwić - powiedziała do powietrza z lekką rezygnacją. - Bardziej martw się o to co będzie próbować stanąć mi na drodze.